Wiedziałem, że tak będzie, gdy z dantejskiej bramy
—O, nie jest to przenośnia! wierzcie mi, że nie —
na świat ogromny wyjdę, nie tak łatwo tamy
zerwie serce spętane w niewolniczym śnie.
Wiedziałem, że czas długi dusić będzie w sobie
gorączkowe obrazy, koszmary złych snów,
że wiele chwil upłynie, zanim krwi mej obieg
rozpęta się w wichurze wyzwoleńczych słów.
Lecz nie wiedziałem tego, że gdy kwiat czereśni
majowym pocałunkiem dotknie moich ust
sfolżeją od tych pieszczot, niźlim sądził, wcześniej
wiązadła krępujących moje serce uzd.
I nie myślałem nigdy, że jeszcze potrafi
po dawnemu znów wzruszyć mnie ptaszęcy głos,
że statek mój pijany, co osiadł na rafie,
pomyślnym jeszcze wiatrom swój powierzy los.
I że w tych nowych zwrotkach nie buntu kilofy
zagrzmią najpierw zuchwale, nie rozpacz i gniew,
lecz że jak dawniej moje wyzwolone strofy
na przekór złu pochwałą śpiew ptaków, szum drzew.