MYŚL beznadziejna, która w przeszłość patrzy,
W ten czasu okres, co minął na wieki,
Z sercem mem biednem walczy z jednej strony;
A chęć kochania drogę moją znaczy
Ze strony drugiej w słodki kraj daleki,
Kraj, co przeze mnie został opuszczony:
Nie czuję w sobie tej siły szalonej,
Bym mógł się dłużej w walce owej bronić,
Chyba, że zechcesz, dobra pani, dać mi
Siłę (ta wszystko zaćmi
I mnie pozwoli w walce się osłonić).
Racz mi więc przysłać swoje pozdrowienie,
Które mnie wzmocni i da ocalenie.
Niechaj cię, pani, to błaganie skłoni,
Byś przyszła w serce wziąwszy kształt anioła,
W serce, co czeka twej pomocnej zjawy;
Tak dobry władca nie wstrzymuje koni,
Kiedy ma pomóc słudze, co nań woła,
Nie jego broniąc, lecz swej własnej sławy.
A wtedy cięższym zda się los mój łzawy,
Gdy wspomnę miłość, która ręką boską
Wskrzesiła w sercu obraz twój wyryty:
Powinnaś tedy i ty
Większą niż zwykle otoczyć je troską;
Bo ta potęga, która szczęście stwarza,
Obrazem owym mocniej mnie rozżarza.
A jeśli pragniesz, słodka ma nadziejo,
Zadośćuczynić temu, o coć proszę,
Wiedz, że już dłużej czekać cię nie mogę,
Ostatki mocy mojej już widnieją.
I to rozumiesz już zapewne, — wnoszę, —
Jaką szukając ciebie czuję trwogę;
Bo każdy ciężar, idąc w życia drogę,
Człowiek na barkach swoich zniesie raczej,
Nim wypróbuje pośród ludzi wiela
Dobrego przyjaciela;
Bo gdy u niego hardość złą obaczy,
A jemu oddał miłość swą rozrzutną,
Śmierć dlań nie będzie bardziej złą i smutną.
Ty jesteś ową, którą ja miłuję,
Która największy dar mi złożyć może,
Ku tobie każda ma nadzieja leci;
By tobie służyć, życia przędzę snuję,
Zaszczytów, które w twem imieniu mnożę,
Chcę i pożądam; wszystko inne nieci
Mą niechęć; jeno ty mi dasz na świecie,
Czego nikt nie mógł; Tak i Nie w twe dłonie
Złożyła Miłość; duma moja ninie
I wiara w ciebie płynie
Stąd, że poznałem duszy twojej tonie
Tak przeźroczyste, że kto na cię spojrzy,
Ten zaraz dobroć twą litosną dojrzy.
Więc pozdrowienie niech nadejdzie twoje,
Zagości w duszy, która nań czekała,
Jakom ci rzekł już, szlachetna ma pani:
Lecz wiedz, że innym święte te podwoje
Na klucz zamknęła ta Amora strzała,
Która oddawna moje serce rani,
Od dnia, gdym tobie położył je w dani —
Teraz zamknięte są mocą Miłości
I rozwierają się jeno jej wolą.
Dlatego też mnie bolą
Twe pozdrowienia, gdy ich dech zagości
Bez towarzystwa potężnego pana,
W którego mocy dusza ma skowana.
Kancono, lot twój niechaj będzie szybki!
Wiesz przecie, jaki przeciąg czasu mały
Ostał tym ustom, które cię posłały.