Fanilla aureolom debit osculum
Dała mi Fannia pocałunek złoty,
Nie taki, jaki w zacności wrodzonej
Chłopiec piastunkom albo ciotkom
Daje i wnet odrywa usta.
Lub jaki bierze po nocy od gościa
Już znużonego nierządnica, cierpiąc,
Że nędznik łoże przez swawolę
Zgniótł – niechby lepiej został w domu.
Ja otrzymałem taki, co podwaja
Ogień kochanków, gdy budzi się żądza
W głębinie zmysłów i przeszywa
Ciała dreszczem, by w końcu zginąć.
Gdy rozchylone łączą się z wargami
Wargi i oddech zdławiony zamiera
I kiedy język Twój ruchliwy
Przez ząbki sączy mokrą słodycz.
O słodki kwiecie duszy, obudzony
W najgłębszych tajniach młodocianej piersi,
Przenikasz serce aż do rdzenia,
Gdy trwamy łącząc nasze usta!
Nektar – lub jeśli ziemia co słodszego
Ma niźli boski nektar – to spłynęło
Z warg w usta moje i znużony
W piersi mej oddech odświeżyło.
Lecz gdybym dłużej w pocałunku złotym
Trwał, moja dusza – żądzą usidlona –
Do Fanii chciałaby na wieki
Zbiec, zostawiając martwe ciało.