wracaliśmy pustymi korytarzami
przejścia podziemnego pod dworcem
centralnym w katowicach, gdzie neonówki
odbijały się w przejaskrawionych plamach
światła na marmurowej posadzce. czysta
sytuacja, choć nic bardziej brudnego w
zasięgu pola widzenia. porozrzucane paczki po
papierosach, niedopałki i wysuszone puszki
po piwie. tłuste plamy kałuż po stajałym śniegu.
craig raine zapewne otwierał kolejną butelkę,
zapewne nie mleka. kilku polskich poetów
robiło to samo, co robił craig raine. a my
wracaliśmy pustymi korytarzami
przejścia podziemnego pod dworcem
centralnym w katowicach, gdzie ostatnie
odkurzacze pociągów wyssały resztki
podróżnych, a amatorzy pierwszych
jeszcze nie przyszli. w przydworcowym barze
sokiści pili soki, a w łóżkach kartonów
spało kilku bezdomnych. usiedliśmy na
ławce, wyciągnęliśmy sporządzone rano kanapki,
po czym zaczęliśmy przyglądać się baczniej
temu, co spoza szyb poczekalni
ciągle przynosi najświeższe dane
o stanie naszej poezji.