Największym przekleństwem natur subtelnych
jest pociąg do ludzi prostych i grubych…
Gaetano di Gaeta
I
Kazałem siodłać konie i w ciszy wieczora
Pomiędzy okna kolumn patrzę hen, na szosę,
Gdzie się w chłodnym powiewie pochyliły kłosy,
jak gdyby je musnęła nowej wiosny hora.
Pojedziesz dzisiaj ze mną. W kozackiej czerwieni
Stoisz u białych stopni wysmukły. Jak pięknie.
Zaraz zejdę po schodach. Czy rumak się zlęknie,
Gdy spojrzymy na siebie w polu zadziwieni?
Prychają już za domem prowadzone konie,
Zniecierpliwiona pragnę pędu — stepu — ciebie,
Chcę wszystko ci powiedzieć, kiedy tak stoimy.
Stajenny się pochyla w prostackim pokłonie,
Obłoki uciekają po rozległym niebie,
A ja z mojej miłości tkam chamskie kilimy.
II
Lubię ranną przechadzkę w pogodny letni dzień –
Idę powolnym krokiem w szpalerów zimny cień,
Powiewnym idę krokiem, owita w sukni mgłę,
Patrzę na plamy słońca przez złote face-a-main.
Niebo się sine ściele nad łanem płowych ściern –
Podążasz o krok za mną: niesiesz mój szal moderne,
Idziemy tak aleją, zadając myślom kłam,
Aż w dole błyśnie rzeka w deseniu świetlnych plam.
Ach, ty byś przecie za mną tak całe życie szedł.
Na łodzi dnie rozścielasz pod moje nogi pled
I gnieciesz białym wiosłem przeźrocze wodnych lustr.
A gdy się łódka wedrze w pachnące tataraki,
Pierzchają z cichej trzciny w słoneczność płoche ptaki.
III
Lato. Kochanku, pójdziemy dziś w sad,
Dojrzałe głowy pochyliły śliwy,
Będzie się zapach słodki na nas kład.
(O, chłopcze, jaki ty będziesz szczęśliwy.)
Dojrzałych fruktów pijąc miodną woń
Ustami z śliwek zetrzemy pył siwy.
Narwiemy pełną słodkich płodów dłoń.
(O, chłopcze, jaki ty będziesz szczęśliwy.)
Ogród pod stopę twardą poda ścież,
Słonecznik zerknie — niby podejrzliwy –
Przez bzowy szpaler, co osłania sad.
Lecz ty na trawie leż przede mną, leż –
Słonecznik — słońce — radości jest rad.
(O, chłopcze, jaki ty będziesz szczęśliwy.)
IV
Miłości wielka słodycz jest w letnie dżdżyste dnie –
Nalewa senny sługa brązowy płyn herbaty,
Gorący wonny napój dymi w przejrzystym szkle.
Rysuje deszcz na szybie perełek szklanych kratę,
Gubi się puch uśmiechów na szczęśliwości tle.
Za oknem błyszczą kanny, czerwone i kosmate,
Czekam na oczy twoje — i usta wierne twe.
Południe dzwoni zegar — leniwy schrypły gong,
Na czarnym fortepianie przelotny płomień zgaśnie,
Pogłaszczę twoje włosy bladością białych rąk
Albo zrymuję kwiaty jak poematy właśnie.
Przedwieczerz. Srebrny obiad. Świecznika płonie pąk.
O zmroku ze słów twoich wysnuwam sobie baśnie,
A potem w szepcie deszczu — twych ramion złoty krąg.