Początek

Mariusz Grzebalski

Światło lamp ustępowało
przed napierającą od strony osiedli ciemnością.

Po tamtej stronie bunkrów ona z trawy wstała,
poprawiła zmiętą sukienkę.

Jej zielone kolana – dlaczego tak go rozśmieszyły?
I skąd smutek, który naszedł nas, małoletnich podglądaczy,

kiedy w jakiś czas później zebrali się do odejścia?
Gdy wracaliśmy, wiatr unosił nad drzewami obce przekleństwa,

śmiechy pijanych słychać było od niewidocznych w ciemności rowów
i szyba pękała w obrabianym kiosku.

Twoja ocena
Mariusz Grzebalski

Wiersze popularnych poetów

Znajomi z prowincji

Niech zdechnie wszystko, tak sobie myślałem, albo niech zdechnie to wszystko, co mnie wkurwia, niech wypierdala w próżnię i niech się jebie z próżnią, i niech ta próżnia też się…

ona

wiatr nam urywa ogniki, uschłe papierosy: nasze czarne czułki palczaste. sztywne przedszkolanki ciaśniej wiążą szaliki dziewczynkom (plując tiktakami, detonują miętę). nasze pueblo wygląda jak tarta: w metrze kebabu od metra,…

Na samym końcu poczekalni

„Głos masz świetny, ale za cholerę nie łapiesz melodii.” Karolina Czeszyk, koleżanka z klasy nie, dziękuję, wolę się nie ciąć, bo ta krew o której mówisz – boję się że…