Światło lamp ustępowało
przed napierającą od strony osiedli ciemnością.
Po tamtej stronie bunkrów ona z trawy wstała,
poprawiła zmiętą sukienkę.
Jej zielone kolana – dlaczego tak go rozśmieszyły?
I skąd smutek, który naszedł nas, małoletnich podglądaczy,
kiedy w jakiś czas później zebrali się do odejścia?
Gdy wracaliśmy, wiatr unosił nad drzewami obce przekleństwa,
śmiechy pijanych słychać było od niewidocznych w ciemności rowów
i szyba pękała w obrabianym kiosku.