Wzrok myślom okrywa czarowne obrazy.
KAROL NODIER.
I.
O jak lubię pogodne i jasne wieczory!
Czy, gdy objęte w boru gęstego pokrycie,
Dalekie złocą klasztory,
Czy gdy lawy ogniste, do poziomu boków
Stawiają, i promienie łamią na błękicie
O Archipelag obłoków.
Oto sto chmur ruchomych na niebie widzimy!
W górze nagromadzone, wiatr tchnieniem rozpryska,
Przybiérają powoli jakiś kształt nieznany;
Czasem, pod ich falami, blade światło błyska.
Jakby błyskały mieczem powietrza olbrzymy,
Lub ogniste z obłoków spychały bałwany.
Niekiedy się uśmiécha słońce z za ich cienia,
Niekiedy, jak kopuły złotem powleczone,
Strzechę chatki zarumienia;
I niekiedy, z poziomu, ściąga mgły zasłonę,
I niekiedy, obłoki rozdziérając skoro,
Rozléwa światła jezioro.
Potém, gdy wicher nagle zmiótł z nieba obłoki,
Wzrasta krokodyl wielki, tocząc kłąb széroki,
Stérczą mu, trzema rzędy, zęby zaostrzone,
Ślizga się złoty promyk po jego podbrzuszu,
I zwijając się na grzbiet czarny jakby z tuszu,
Oświéca łuski złocone.
Za chwilę wzniósł się pałac, zawiało — i runął,
Gmach obłoków, gdy jeden obłok się odsunął,
Nagle rozpadł się w zwaliska,
I rozsypał po niebie; wnet spiczaste chmury
Legły w przepaść, a szczyt ich, tak dziwacznie błyska,
Jakby przewróconéj góry.
Te z ołowiu, z żelaza, i z miedzi obłoki,
W których huragan, trąba, powodzi potoki,
I piorun spi w utajeniu, —
Bóg gromadnie zawiesił na niebie wysokiem;
Tak rycérz, swe oręże, pragnąc miéć pod okiem,
Zawiesza je na sklepieniu.
A słońce, nakształt kuli w ogniu rozżarzonéj,
I w wrzący piec hutniczy napowrót rzuconéj,
Spadające z niebios szczytu,
Dzieli fale obłoków, pędem rozerwane,
I w ognistych bałwanach tryska do zenitu
Lśniącą, zbielałą chmur pianę.
Ah! spoglądajcie w niebo gdy słońce, zapadnie,
Niewysłowioną roskosz każdy z was uczuje,
I lepszego was życia nadzieja owładnie;
Tajemnicę w naturze ukrytą znajdziecie,
W zimie, gdy niebo czarne jak całun, a w lecie
Gdy w niém gwiazdy noc haftuje.
II.
Dajcie mi skrzydła! na nich wzniesiony
Wzbiję się, wzlecę z zapałem
W nieznane strony, w świat utajony;
Dość już marzyłem, gnuśniałem.
Nie chcę marzenia, nie chcę wątpienia;
Pójdę za prawdą za chmury,
Głos mi nieznany, z dołu słyszany,
Lepiéj dosłyszy się z góry.
Dajcie! — czas nagli! — skrzydeł lub żagli,
Lub okręt powietrzem wzdęty,
Pomiędzy gwiazdy, powietrzne jazdy,
Objawią głos niepojęty.
Ukrytą w wątku, świata początku,
Odsłonim tam tajemnicę;
Może poecie, uda się przecie,
Przeczytać niebios stronnicę.