Był-że to sen? — Śród cudów górskiej krasy,
Pod dziwnem tchnieniem przepotężnej pieśni,
Którą echowo szumiały wkrąg lasy,
Raz mi się zdało, że się ucieleśni
Ideał śniony długie, długie czasy…
Śród skał wyniosłych, w ciemnej jarów cieśni,
Błysły mi gwiazdy dwie, pełne słodyczy,
I czar rzuciły na mnie tajemniczy.
I zdało mi się, że wszystko dokoła
W złociste jakieś rozwiało się pyły,
Że uśmiechnęły się błogo wzgórz czoła,
Srebrzyściej zabrzmiał szmer kaskady miły,
I ptaków pieśń się ozwała wesoła
Tęsknota dziwna, niesłychanej siły
Zadrgnęła w sercu, żal jakiś uroczy —
I utopiłem w tych gwiazdach swe oczy.
A wtedy moc z nich trysła niepojęta,
Słodka, niewinna, czarodziejska taka,
Że w niewidzialne zakuła mię pęta.
Czułem, że tracę lotną duszę ptaka,
Że mnie ogarnia bojaźń dziwna, święta,
I — byłażby to miłości oznaka? —
Stanąłem z kornie pochyloną głową,
I z ust mi żadne wyjść nie mogło słowo.
Poczęła mówić, a głos śpiewny, słodki
Był, jak muzyki oddalonej dźwięki,
Jak tęskne, smutne, zapomniane zwrotki
Na wieczornicach nuconej piosenki,
Gdy wkoło z cicha warczą kołowrotki,
A duch w snach tonie, — taki rzewny, miękki…
Pod czarem jego pierzchła bojaźń, trwoga,
I duszę słodycz napełniła błoga.
I snuć rozmowy jęliśmy przędziwo…
Słówko za słówkiem leciało jak strzała;
Ona tak dobrą była i tak tkliwą,
Że mi, zbyt wiele gdym rzekł, przebaczała,
A każdy wyraz był jako ogniwo
Łańcucha, którym duszę mą związała.
Przyszło rozstanie. Byłem, ja ci z ludzi,
Których dźwięk przykry nagle ze snu budzi.
Wiele-śmy sobie wtedy powiedzieli.
Co-śmy mówili — któż dzisiaj powtórzy?
Wiedzą to chyba niebiescy anieli.
Mnie pozostało coś, jak zapach róży,
Coś, jako z ducha krysztalnej kąpieli.
Coś, co bym pragnął, by trwało najdłużej!
O szczęście! tyś jest, jak szlak żórawiany,
Przemkniesz — i znikasz w dali gdzieś tęczanej.
Odeszła nagle, tak, jak się zjawiła,
I tylko jedna purpurowa róża,
Którą na ławce kędyś zostawiła,
Do dziś mię lekką wonią swą odurza,
I tylko rośnie coraz wspomnień siła,
I serce częściej w ich toni się nurza,
Echem się szczęścia minionego pieści,
Lub tonie w żalu i cichej boleści.
I pamiętają to lasy cieniste,
Jak — kiedy znikła — biegłem pod ich cienie;
Jak-em wsłuchiwał się w gwary ich czyste,
Nie zapomniały snadź górskie strumienie;
I ty na krzyżu słyszałeś, o Chryste,
Jak-em jej imię mówił, gdy promienie
Zachodzącego słońca — z po za chmury
Złotem oblały szczyt Hełmowej góry.
Przeszło — minęło — snadź nigdy nie wróci,
Szumiące lasy szumieć będą dalej,
Prądnik garść pereł na jej ślady rzuci
I zatrze wszystko bystrym prądem fali.
Może spotkamy się kiedyś, wyzuci
Z marzeń, gdy serca nam życie ostali,
Gdy włos zsiwieje w pielgrzymce dalekiej…
…………
O gwiazdy wspomnień, świećcie mi na wieki!