Namiętności

Adam Naruszewicz

Co za po­czet, prze­pad­szy grób Ere­ba ciem­ny,
Wije w twej du­szy gniaz­do, czło­wie­cze nik­czem­ny?
Pod jak sro­gie­mi, prze­bóg! spę­ta­ne ty­ra­ny,
Brzą­ka nie­wol­ni­cze­mi ser­ce twe kaj­da­ny!

Już okrut­ne­go jarz­ma znieść nie mo­gąc da­lej,
Pła­cze rzew­nie i na swą nie­do­lę się żali;
Ję­czy, tę­sk­ni, ostat­nich sił pra­wie do­by­wa,
Aza gwał­tem okrut­ne po­tar­ga ogni­wa?

Już w swych pę­tach spo­koj­ne, sroż­szej kaź­ni god­ne,
Mnie­ma w gnu­śnym nie­wol­stwie pę­dzić dni swo­bod­ne,
I sma­ku­jąc w nie­czu­ciu, co­raz bar­dziej no­wem
Zma­mio­ne śle­po zmy­sły obar­cza oko­wem.

W róż­nych mi się te kształ­tach wi­dzieć dają dzi­wy:
Tu lew krwa­wą roz­dzie­ra pasz­czę żół­to­grzy­wy,
I to wście­kłe­mi pia­ny roz­sier­dzo­ny pry­ska,
To je­żąc ku­dły, wzro­kiem pio­ru­no­wym bły­ska.

Tu chy­try smok, na­brzmia­ły ja­dem nie­zle­czo­nem,
Spro­snym sine za­dzierz­gi za­wi­ja ogo­nem;
Więc żeby się ta­jem­na nie od­kry­ła zdra­da,
Cisz­kiem się do wnętrz­no­ści śli­skim grzbie­tem wkra­da.

Każ­dy zwod­ni­czym rąb­kiem brzyd­ką po­stać kra­si,
Każ­dy się mi­łym wzro­kiem po­chle­bia i łasi,
A nie chcąc oczu zra­zić po­zo­rem brzy­do­ty,
Bie­rze na się ob­łud­nej zwierzch­nią bar­wę cno­ty.

Chci­wa żyć przez śmierć bliź­nich i krwi brat­niej zgu­bę,
Ślepa zwy­cię­sców duma z klęsk bu­du­je chlu­bę;
A żą­dzą bo­ha­tyr­stwa w tym­że ser­cu, któ­re
Za­że­ga do wa­lecz­nych dzieł, gasi na­tu­rę.

Cóż za zysk sła­wy owej? Już by­stry miecz stra­wił
Tyle dusz i za brud­ny męt Sty­gu prze­pra­wił.
Igra­ją z po­pio­ła­mi wi­chry nie­ha­mow­ne,
Gdzie wprzód licz­ne wsi sta­ły i gro­dy bu­dow­ne.

Nik­nie prze­mysł, usta­je zło­to­płod­na pra­ca;
Świat do pier­wot­nych pu­styń zbu­rzo­ny po­wra­ca:
Frasz­ka wszyst­ko, by jed­no zbój­ca uwień­czo­ny
Od­dał swe w Ka­pi­to­lu bał­wa­nom po­kło­ny.

W cud­niej­szej nad śmier­tel­ny kształt do­bie ukry­ta,
W okrut­niej­sze nas pęta chy­tra mi­łość chwy­ta:
Lecz do­pie­ro ich cię­żar czu­je człek nie­wol­ny,
Gdy już do prze­ła­ma­nia nie ma siły zdol­nej.

Próż­no się ro­zum si­ląc, na wy­wo­dy sa­dzi,
Że się w tym spor­na wola ko­cha, co jej wa­dzi.
Nie po­mo­że wy­ssa­na z naj­mę­dr­szych ksiąg sztu­ka:
Ro­zum fi­lo­zof, ale ma wolą nie­uka.

Wszyst­ko stra­cił nie­cno­ta i ho­nor i zdro­wie
I co mu szczęd­ną dło­nią ze­bra­li przod­ko­wie.
Zna, nie czu­jąc swej doli, i tak błęd­ny trzy­ma,
Że świat więk­szych do­stat­ków nad kęs chle­ba nie­ma.

God­ny ta­kiej płód mat­ki, za­wiść po­dejrz­li­wa,
Do­pad­szy z rąk Me­ge­ry dym­ne­go łu­czy­wa,
Wy­świe­ca wszyst­kie kąty, a wście­kłe za­pę­dy
Kar­mi, z próż­nym po­pło­chem, trwoż­li­we­mi błę­dy.

Rów­nie jej cień zni­ko­my, jak dzień ja­sny szko­dzi;
Cie­ka­wość nie­spo­koj­na ty­siąc my­śli ro­dzi.
Wszę­dy wi­dzi spól­ni­ka; sama przy­ja­cie­lem,
Sama chce być po­strza­łem i mi­ło­ści ce­lem.

Dar­mo, brzyd­ka chci­wo­ści! łeb ukry­wasz smo­czy,
I pod za­sło­ną twe się ogniem iskrzą oczy:
Rzu­casz wszę­dy wzrok by­stry, ścią­gasz ostre spo­ny,
Mnie­ma­jąc, że świat cały iść w twe wi­nien plo­ny.

Za tobą w tro­py cho­dzi fałsz i zdra­da krwa­wa:
Próż­no się na zgwał­co­ne słusz­ność żali pra­wa.
Wcho­dzisz w zmo­wę z czło­wie­kiem, by na twe ski­nie­nie
Sam so­bie spra­wie­dli­wość, sam czy­nił sum­nie­nie.

Słusz­nym gniew­ne­go nie­ba uplą­ta­ne lo­sem
W stal­ny łań­cuch, nad krusz­ców nie­użyt­nym sto­sem
Schnie żar­łocz­ne ła­kom­stwo, nie­na­wi­dząc lu­dzi,
I wła­snym się na­byt­kiem bez ustan­ku tru­dzi:

W naj­więk­szych się bo­gac­twach skar­ży na chu­do­bę.
Jak ów, co mu go­rącz­ka uschłą zrze wą­tro­bę,
Żłopa wodę ustaw­nie: i choć­byś go w ba­gnie
Znu­rzył, im wię­cej pije, tym usil­niej pra­gnie.

Tu za­zdrość zwię­dła szkod­nym oszczer­stwa na­ło­giem,
Kre­śli nie­win­ne spra­wy pie­kiel­nym ożo­giem;
Na niej war­kocz z li­bij­skich jasz­czu­rów uwi­ty,
A sęp we­wnątrz krwa­we­mi pa­stwi się je­li­ty.

Wszyst­ko jej czo­ło sępi, wszyst­ko krzy­wym wi­dzi,
Omdle­wa cu­dzym szczę­ściem, a cno­tą się brzy­dzi.
Kar­mi się ludz­ką nę­dzą; a gdy się świat śmie­je,
Ona sama z roz­pa­czy ję­czy i łzy leje.

A któż twe­go sza­leń­stwa, kto twej ze­msty nie wie,
Na szka­ra­dy naj­sroż­sze roz­cheł­zna­ny gnie­wie?
Ta łzy pije, ta czer­ni, tam­ta doł­ki ko­pie;
Twa be­zec­na na­mięt­ność nisz­czy i krew żło­pie.

Żadna cię bacz­ność w tę­gim za­pa­le nie wzru­sza,
Złość wszyst­kie przy­ro­dze­nia iskier­ki za­głu­sza:
Rad­byś cały świat z grun­tu wy­wró­cił; a po­tem
I sam ru­nął, ogrom­nym za­tar­ty wy­wro­tem.

Te są skut­ki, obrzy­dła wście­kłych chu­ci trzo­do!
Któ­re wiecz­ny nie­po­kój w ser­cach ludz­kich wio­dą:
Zie­mia, za twych za­pę­dów fa­tal­nym roz­ka­zem,
Żywym pie­kła w mych oczach sta­nie się ob­ra­zem.

Peł­no zbrod­ni na świe­cie, pod twym ber­łem rdza­wym.
Próż­no się Te­mis, ża­lem roz­ją­trzo­na pra­wym,
Do mie­cza swe­go ima i nie­chyb­nej sza­li;
Ściął Al­cyd Hy­drze gło­wę, ty­siąc się w niej wali.

Płod­ny jest świat w wy­stęp­ki, i póki go sta­nie,
Nie wy­ple­wi ich ni­g­dy naj­sroż­sze ka­ra­nie:
Ty jed­nak, mój ro­zu­mie, uj­mij mię w swe pęta,
By mię ża­den błąd, żad­na nie zwio­dła po­nę­ta.

Twoja ocena
Adam Naruszewicz

Wiersze popularnych poetów

Niech mnie ktoś obudzi

Z Bogiem musiałam minąć się Albo nie przyszedł wcale Czekałam długo zanim znów Udałam się w nieznane Widziałam wojny wszystkich ras I całkiem oniemiałam Nie mogłam krzyczeć kiedy was Historii równał walec Niech mnie ktoś obudzi I zatrzyma czas Przerwie sen wariata Koszmar co odwiecznie…

Moneta

Czekam tam gdzie upadłam Ulica schody chodnik albo stadion Przecież nie muszę leżeć Wystarczy żeby zechciał we mnie ktoś uwierzyć Jestem wciąż trochę warta Choć mnie wydarła z czyichś spodni losu karta Może nominał skromny Ale mój duch tuż pod awersem tkwi ogromny Chodzisz sobą…

Sex telefon

Prosty cel – pogadać chcę Tele sex na minut pięć Muszę wybrać numer twój Starań brak więc łatwy łup Płacę i wymagam byś Zdobył mnie na parę chwil Chcę uwierzyć że to ty Zmysłów szał obrócisz w pył Męski głos uprzedza mnie Nietypowy lubi sex…