Stamtąd szło się odleglej – wąwozem
utopionym w głębokim cieniu,
tam gdzie z opuszczonymi ramionami ścieżyn
pustkowie rozpłakało się w brzozę.
Powiew gałęzie liśćmi szeptanymi szerzył.
Pnie, zabłąkane w zieleni, szły pomimo woli,
okrążając się własnymi ciałami: rosły.
Za potokiem rozłóg gałęził się i pienił
i co krok było cieniściej i drzewiej.
Od stóp idących świat się zagęszczał i krzewił
od nieprzebytej głuszy, skąd łaka zamierzchła
uchodziła do dolin.
_ _
Na liścia mgnienie
zdało się: pustką, zapomnieniem wiosny,
porębą, którą gałęzie uniosły,
białonoga brzezina przeszła.