ten olśniewający stół,
którego będziecie się trzymać
jak burty okrętu zapadającego się
w tłustej zupie oceanu,
a ja wam będę machał jak szalony
z bezludnej wyspy, która zaludni się szybko
i któryś powie „Co się wściekasz”,
i będzie się zacinał, jąkał;
dopiero potem powiedzą mi,
że to Bóg. Ale nie dojdzie do mnie nic,
żadna wielkość, prawda czy poczucie,
pustka rozdęta w piersiach, lśniąca
na krawędziach, to wszystko
(koniec do przełknięcia jak ołów,
rtęć do wypicia)