Loreley

Kornel Makuszyński

Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek,
Uplotłem sobie sieć złocistą:
Minstrel uparty zapatrzony w ganek,
Wydzwaniający piosnkę płomienistą,
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek.
Rycerz płomienny nie schodzący z szranek,
Zakuty w zbroi srebro blach i miedź,
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek.
Śmiechem mnie ima apostolska szatą
Ciąży u sieci mej złocistej ołów,
Spada mi z ramion moja sieć bogata,
Idę na połów!

Rzuciłem wszystkie nocne ćmy — minstrele,
I cichym krokiem, z udaną powagą,
Idę zarzucać mą sieć na topiele:
Może wyłowię jaką nimfę nagą,
I w podarunku dam przyjacielowi,
Który maluje nimfy…
Może oto
Skarby wyłowię siecią moją złotą:
Muszlę przeczystą z przeogromną perłą,
Zwłoki królewny, koronę i berło;
Harfę, na której grają senne fale,
Srebro fal rannych, wieczornych opale;
Te stosy złota, które słońcu kradnie
Rój nimf, gdy słonce z falą się kołysze, —
Może sieć moja znajdzie w głębi, na dnie,
Spokój umarły i śmiertelną ciszę…

Sieć ma rozewrze oczu swych tysiące,
Bezdenne oczy w złocistej oprawie,
Ramiona swoje wyciągnie chłonące,
Tysiącramienny polip na obławie —
I złowi ciszę, zielonego trupa…
(Raz ją był mędrzec utopił szalony,
By uciszyła wklęte w topiel dzwony).

Chodźmy na połów gwiazd! Złocisty połów
Siecią złocistą! A któryż z rybaków
Nie chciał wyławiać gwiazd z niebieskich szlaków?
Pójdź, sieci rzucim…
Na połów! Na połów!

Błogosławione nadzieje rybacze
I trud tak ciężki, jak u sieci ołów,
I mozół wielki, największy z mozołów,
I niestrudzeni ci gwiazd poławiacze.
Gwiazd nie dosięgniem, obłąkańcy gwiezdni,
Lecz ich złociste powstrzymam pochody:
Siecią wyłowię księżyc z wodnej bezdni,
Siecią wyłowię gwiazdy z cichej wody.

Ho! Ho! Sieć rzucam…
Zaczyna się połów:
Tysiącem oczu patrzy złota sieć,
W ręku zaciężył mi mej sieci ołów,
Co ją pociągnie w przepaść i zatopi…
Nie zerwie mi się, wszak nie jest z konopi
Złocista moja sieć.
Ty siądź na skale: będziesz Loreley!
Perukę złotą weź i harfę w ręce,
(Musisz złociste włosy mieć).
A potem graj, tak cudnie graj,
Bym mógł uwierzyć, ze płynę i płynę,
Z siecią złocistą na wir i głębinę,
By mi się zdało, żem jest w wielkiej męce,
O, Loreley!…

Ho! Ho! Sieć rzucam…
Ty śpiewaj i graj!
Gwiazdy nie słyszą, drzemią… gwiazdy drzemią…
Czuwają tylko tamte, ponad ziemią.
Topi się cicho moja sieć i zdradnie,
Tysiącem oczu patrzy, dłonie kładnie
Na topiel… Przebóg! cicho! — Od niebiosów
Upadła w tonie gwiazdą co dojrzała
Zamiarów naszych, nocnych gwiazd złodziei,
I teraz na dnie tajnie wieści losów.
Patrzmy: wnet ujrzym wir gwiezdnej zawiei,
Jak ryb spłoszonych stado, gwiezdne roje…

Niech zmilkną usta i twoje i moje.
Skryj się! Zbyt twarzą swoją świecisz jasną,
Gwiazdy nas ujrzą, przyczają się, zgasną,
W zielska się wodne skryją, zamkną oczy,
Nie dojrzym w toni…
Toń się dziwnie mroczy…
Przez miłość!… Na dnie ktoś uderzył w dzwony…
Och, jakże dzwoni…
Jak dzwoni…
Jak dzwoni…

Ho! Ho! Już sieć zapadła w głąb,
Już tylko widać brzeg złocony,
I złoty tylko widać sznur…
Muzykę zacznij… teraz graj…
Udawaj, ze mnie wabisz w wir,
O, Loreley…
O, Loreley!…
Komedyę gram, ubrany w kir.
Udaję z duszą straszny spór,
A ty mnie wabisz, wabisz w wir…

O, jak sieć moja plącze się i mota,
O, gwiazdy! gwiazdy!
A topiel cala tak się stała złota,
Jakby się gwiazdy rozpłynęły moje,
Jakgdyby w topiel biły złote zdroje.
Szarpnąłem sieć: ujęła coś w swe sznury,
Chwyciła z mocy wszystkiej, żem wyprężył
Ramiona — szarpnął, — i łup mój zwyciężył.
To wieże były kryształowe pewnie,
A sieć chwyciła te zaklęte mury, —
Pałace może zwaliłem królewnie.

Wlecze sieć moja kilka nenufarów,
Tryumfy mnogie gdzieś z bezdennych jarów…
I plon mozołów.
Dobyłem sieć na suchy brzegu skraj, —
Zdejm już perukę, dobra Loreley,
Skończony połów…
Wszakże ci piękna była ma wyprawa
Na połów gwiazd, choć mi nie stroją głowy!
Piękne jest to, co z siebie nic nie dawa,
I piękny był mój mozól syzyfowy.
I tęsknić będę do tego połowu:
Choć obłąkanie w tem jest — są nadzieje…
Przeto naprawię sieci, gdy zadnieje,
I pójdę łowić senne gwiazdy znowu.

Żegnaj mi, Piękna moja!… Idę dalej,
Łaskawszej szukać do połowu fali.
Loreley dobra! Okryj się żałobą,
I nie płacz…
Pan Bóg… och, nie! — Heine z tobą!…

Twoja ocena
Kornel Makuszyński

Wiersze popularnych poetów

Cisza

Słyszysz, kochana, wznoszę ręce – słyszysz szelesty… Jakież mogłyby samotnych gesty nie czuć, że je tłum rzeczy podsłuchuje w ciszy? słyszysz, zamykam oczy, lecz ten lekki szmer dobiega także aż do Ciebie. Słyszysz, kochana, podnoszę powieki… … lecz czemu nie ma tu Ciebie. Mojego ruchu…

No to masz.

To sobie tak mówię, no masz, historia jest prosta, Babcia Wiera w kuchni, moje ciało ma wtedy z osiem lat, za osiem lat z jej ciała nic nie zostanie, z mojego nie mam pojęcia, zwyczajna historia, nic nie zostaje ze zwyczajnych historii. Ona zapytała, wtedy…

CZEGO NIE ROZUMIEMY

Leszkowi Koczanowiczowi Ale my, ludzie lądu, w powszedni dzień uwięzieni wśród desek i tynku nie rozumiemy, że wystarczy zatkać uszy szmatą, w usta wsadzić kolbę kukurydzy, z wianka cebuli strząsnąć śnieg, żeby zobaczyć πr2 wielorybów między wschodem a zachodem słońca.