mój rudzielec zniknął, może ktoś go porwał
na kolację dla węży, na futro albo z miłości.
rudy mógł zginąć pod kołami samochodu,
ale potrafiłby też rozpłynąć się w powietrzu.
czy aby ja nie porwałam go z miłości?
wiem, powietrze potrąciło go autem.
potem ktoś rozpuścił sierściucha jak dym,
bo okazało się, że rudy ma jego naturę.
pachnie tak samo, kiedy palę w piecu – sadzą.
i choć jest rudy, gdy go czochram, mam ręce
w sadzy, w pyle, w drobinach świata, którego
nie rozumiem. może wreszcie ktoś pojął rudego?
nie tylko pojmał, ale zrozumiał jak równanie,
najbardziej obiektywną część świata. mój kot
chodzi teraz po nowym domu, tęskni za ciepłym
piecem, choć ma kaloryfery. ma whiskasa, nie
musi polować na muchy, myszy. poluje
na czochranie, którego też ma pod dostatkiem.
poluje na gumowe nornice i gdy dorwie plastik,
tęskni za swoją panią, za miejscem, gdzie żyliśmy.
co ja wsadzę w pustkę po rudym? nie
zapełnię jej tak od razu pupilem. może wsadzę
tam trochę sadzy? drobinki świata, który jest
zły i kontaktuje mnie z brakami.
gdybym miała wymyślić jakiś plus zniknięcia
rudego, musiałabym przestać go kochać. albo
zacząć, a w przerwę między tym, co czułam
i tym, co zacznę czuć, wsadzić sadzę.
Ewa Jarocka