Spacerując nocą po ulicach
senni od czosnku, z wąsami od wina
doszliśmy do domku przy działkach.
Był ciężki od świateł. Srebrne renifery
z Lidla jarzyły się w trawie jak kosmiczne spodki.
Nadmuchane bałwany jak duchy
kołysały się, uderzały brzuchami.
Wyjęliśmy z kieszeni pieczone jabłka
w aluminiowej folii i zjedliśmy je na mrozie.