Na drodze sól, sól. Można więc czytać
z przerywanych linii albo straszyć się
linią ciągłą. Wszędzie mleko, pusta kartka,
wapno i jeszcze to radio ze swoim m jak
mdłość. Nie rozpoznaję drzew w szadzi, chłopca,
który robi orła. W niedoczyszczonych szybach
widzę banery przykryte zasłoną szronu
i wiatrochron, który złapał ruchliwe nic.
Kawa za kawą, by móc szeptać do śpiących:
zobaczcie, białe jest gotowe. Na języku słone,
na startym naskórku – ból, który zamyka mi powieki.
Słońce się dźwiga i wszystko taje – jesteśmy odcięci.
Krzysztof Kleszcz