Mam pękniętą twarz, a może to lustro
chce płynu do szyb? Wlokłem długopis
po śniegu, wleczono mnie końmi.
W tęczówce oka – martwy piksel.
Skrobałem szybę, aż szczęka zaczęła
dzwonić na swoją mszę, nogi deptały
wężowisko. Powtarzałem zaklęcie:
Zniknij, ukaż się nowy, wyspany.
Obłoczek pary sterczy mi z ust. Biegłem
po schodach, szukałem przenośni.
A teraz pękam, dotykam policzka
z porcelany, lodu na rzece, snu, w który
zapadam.
Krzysztof Kleszcz