***
Że nawet twych rąk nie zdołałem zatrzymać w swym ręku,
Że mogłem się wyrzec warg twoich słonawych i tkliwych,
Na świt w akropolu przepastnym mam czekać po ciemku.
O, jak nienawidzę tych kłód butwiejących, smrodliwych.
Kształt koński po nocy rychtują achajscy mężowie.
Ich piła zębata w ciemnościach w wiązary się wwierci.
A tu ani rusz nie uśmierzy się suche krwi mrowie
I nie masz imienia ni dźwięku, ni maski po śmierci.
Jak mogłem się łudzić nadzieją, że wrócisz, jak śmiałem?
Odszedłem, rozstałem się z tobą tak wcześnie, dlaczego?
Nie piały koguty, był mrok jeszcze w mieście zmartwiałym,
Nie przebił się topór gorący do miąższu drzewnego.
I ściana jak łzą przezroczystą żywicą spłynęła,
A miasto w ciasnocie drewniane swe żebra policzy,
Łomoce krew w bramach, do szturmu schodami runęła,
Po trzykroć mężowie o zjawie roili zwodniczej.
Gdzież dziś miła Troja? Dom królów domostwo niewieście?
Obróci się w zgliszcza Pryjamów gołębnik wyniosły.
Jak suchy drewniany deszcz strzały stukocą po mieście,
A strzały przeciwne leszczyną na ziemi porosły.
I gwiazda ostatnia nieczułych już oczu nie kole,
A ranek do okna zapuka jak szara jaskółka,
A dzień nieruchawy jak wół, co się ocknął w stodole,
Zmierzwioną w śnie długim szurgoce wyściółką zaułka.
Listopad 1920, Piotrogród
Osip Mandelsztam