lód skuł zwrotnicę i koła tramwaju
worały się w zamarzniętą ziemię obok torów
i musiałem obchodzić piechotą przez Azory
i nie paliły się lampy na wiadukcie i ciemność
wsysała w siebie dźwięk – pociąg
przetoczył się bezszelestnie jak ćma, blisko,
prawie poczułem jak ociera mi się o skórę
i jeszcze śniło mi się że zasnąłem
i we śnie grałem na saksofonie. i
że się budzę, pełen zapału, jadę do A.
zapytać czy nie sprzedałby mi saksofonu
i okazuje się (we śnie) że wyprowadził się od matki
i ma własne mieszkanie, i mówi że nie
bo znów zaczął ćwiczyć i chce wrócić do grania.
i przychodzą nasi koledzy, i płynie
przez nas potężna muzyka. na drugi dzień
jadę do A. i wcale nie wygląda na kogoś
kto ma zamiar wyprowadzić się od matki
i przychodzą nasi koledzy i tępo patrzą się
w dym z papierosów. przez chwilę narzekamy
na drożyznę i tramwajem wracam do domu.