Kwitnące bzy

Artur Oppman

Za­kwi­tły bzy, za­kwi­tły bzy,
Za­pa­chem upa­ja­ją;
Po­win­ny wró­cić daw­ne sny,
A jed­nak nie wra­ca­ją.

Po­win­ny wró­cić daw­ne sny,
Jak w mło­dych wio­sen do­bie.
Za­kwi­tły bzy, wio­sen­ne bzy, —
Lecz kwit­ną jak na gro­bie.

W par­kach i na skwe­rach miej­skich, w za­cisz­nych ogród­kach da­le­kich ką­tów sto­li­cy, na pla­cy­kach pod sta­re­mi do­ma­mi, pa­trzą­ce­mi zmęt­nia­łe­mi oczy­ma szyb na sza­ro­żół­tą Wi­słę, za­kwi­tły ku­li­ste, dy­szą­ce wo­nią pęki lil­jo­wych, ró­ża­nych i bia­łych bzów.
Z każ­dą wio­sną tak kwit­ną i z każ­dą wio­sną nio­są mło­dym ser­com naj­cza­row­niej­szy sen mi­ło­ści i szczę­ścia, a tym, któ­rzy prze­śni­li już baj­kę ży­cia, dają me­lan­chol­ji peł­ną, lecz dziw­nie uro­czą jesz­cze le­gen­dę wspo­mnień. A nie­kie­dy wspo­mnie­nia te, od­le­głe echo prze­ży­tych sza­łów, bez­gra­nicz­nych unie­sień, roz­mo­dlo­nych eks­ta­tycz­nie uczuć, w rzew­no­ści swej i smut­ku pięk­niej­sze są może jesz­cze od chwil rze­czy­wi­stych, bo nie kipi już w nich burz­li­wa krew, tyl­ko skrzy­dła aniel­skie roz­wi­ja roz­tę­sk­nio­na i czy­sta, jak myśl dziec­ka, du­sza.

I czy może być kto z ludz­kiem ser­cem i z god­no­ścią ludz­ką, kto po­wie wspo­mnie­niom: precz!

Od­go­nisz wszyst­ko! wszyst­ko w pył
Spla­mio­ne ży­ciem ru­nie!
Lecz za­bić wspo­mnień nie masz sił!
Wró­cą w po­żar­nej łu­nie.

I sią­dą obok w sza­ry zmrok
I będą szep­tać: „szko­da!…“
I będą z tobą szły krok w krok,
Jak śmierć, jak mi­łość mło­da…

Z bo­ga­tych skle­pów ogrod­ni­czych, na tar­gach miej­skich, ze stra­ga­nów kwia­cia­rek, na ro­gach ulic, z rąk za­bru­dzo­nych sprze­daw­czyń uśmie­cha­ją się do cie­bie wil­got­ne, jak uko­cha­ne usta, ma­rzą­ce, jak uko­cha­ne oczy, świe­że, pach­ną­ce ki­ście cza­row­ne­go kwia­tu, któ­ry sam w so­bie jest wio­sną z jej uro­kiem, z jej po­nę­tą, z jej prze­lot­nem, jak mgnie­nie, trwa­niem.
Ubo­ga ro­bot­ni­ca za grosz ostat­ni ku­pu­je pęk bzu i nie­sie go do swej za­tę­chłej su­te­re­ny. Bied­na szwacz­ka wra­ca z ro­bo­ty na pod­stry­sze z

 

bu­kie­tem bzu w po­kłu­tej ręce i sta­wia go przy łóż­ku i pie­lę­gnu­je, i pa­trzy się weń ra­do­sne­mi oczy­ma, bo to jej ogród, jej pola i łąki, jej otwar­te okno na roz­kosz ży­cia, jej wio­sna.
A gdy zwięd­nie kwiat, ra­czej spa­li go, niż ci­śnie na śmiet­nik; zwią­zał się z jej ma­rze­nia­mi dzie­wi­cze­mi, nie po­ka­la go, jest świę­ty.
A oto patrz: sta­rusz­ka drżą­ce­mi dłoń­mi ogar­nę­ła pęk bzu i tuli go do pier­si. Przy­po­mniał jej wszyst­ko mi­nio­ne, wszyst­ko, co, choć żywe, jest już dla niej w mo­gi­le. Roz­pacz­ne­mi oczy­ma wpa­tru­je się w kwiat, ob­ry­wa list­ki i wróż­by pra­gnie: czy wró­ci jesz­cze co z tego, co zga­sło, czy wró­ci?

Jak­że się trwo­ni szczę­ścia dar,
Jak się na wiatr go ci­ska!
Ach, jaki żal, gdy pry­śnie czar —
A śmierć już taka bli­ska.

I na mo­gi­le cud­nych snów —
Je­dy­ny z ży­ciem zwią­zek —
Naj­więk­sze — i naj­such­sze z słów
Zo­sta­je: obo­wią­zek.

Twoja ocena
Artur Oppman

Wiersze popularnych poetów

Jadziem panie Zielonka

Czekam na autobus i się wściekam wprost Księżyc, stary łobuz, świeci prosto w nos Śmieją się latarnie, że mi dęciak znikł Nikt mnie nie przygarnie, nikt Po kieliszkach paru tęskny…

Moneta

Czekam tam gdzie upadłam Ulica schody chodnik albo stadion Przecież nie muszę leżeć Wystarczy żeby zechciał we mnie ktoś uwierzyć Jestem wciąż trochę warta Choć mnie wydarła z czyichś spodni…

Łuskaj dyscyplinę

Podróżne żurawie między kałużami Przez chwilę kuzynka później sprostowanie Grupa uczniów spędzała czas wolny Obchodząc w koło placyk przed katedrą To jeszcze nie widok wart uwagi policjanta Raczej woreczek w plecaku raczej…