Chłopiec w autobusie ma pałkę
a drugi maczetę, kochają mnie niewymownie,
każdą moją tkankę z czułością kochanków
rozmażą na chodniku, na ścianach,
na ławce; mój mózg będzie im kwilił
na podeszwach butów.
Z kosza na śmieci uczynią nam łoże
i będę miał własne
chemiczne wesele Chrystiana Rosenkreutza.
Gra wstępna jest prosta, zerkają czule
na mnie i na innych, och wszystkich innych
wchłonęli by w siebie:
ciemny blondas z oczami jak morze,
wysoki byczek z twarzą o kolorze piasku.
Senny Ridmal oparty o moje ramię
bredzi po syngalesku, nic nie rozumiem,
ale to pewnie mantra:
Nikogo, kto łowi okruchy i je spaja
nijak się nie da odnaleźć.