Lipiec

Mariusz Grzebalski

powiedzmy szesnasta. W pół-

-przymkniętym oku to zbliża się,

to oddala. Biegnie w dół stromym zboczem,

za którym zgrzyta tramwaj.

 

Dawniej plułem stąd pestkami

w przejeżdżające pociągi. Teraz

ruch powiek: but ze złamanym obcasem,

jak fioletowy jamnik, ociera się

o twarz. (Trochę chłodno,

szarość przekrada się w błękit).

Za plecami niebezpieczna perspektywa

odpływu. Rośnie.

 

Nie chce się. Jestem,

więc?

Twoja ocena
Mariusz Grzebalski

Wiersze popularnych poetów

Do Józefa Bohdana Zalwskiego

Dobrze tęczy się zielenić, Błękitnawić i czerwienić, Tej Wielmożnej Pani!… Ale chmurki oddalone By jagnięta pogubione, Te – kto chce, to gani. 2 Ej – i z lutnią złoto-runą, Złoto-ustą,…

Wczesne godziny

Wczesne godziny przedpołudnia; jeszcze nie piszesz (nie próbujesz pisać, raczej), tylko leniwie czytasz. Wszystko jest nieruchome, spokojne, pełne, tak jakby to był prezent ofiarowany przez muzę powolności,   jak dawniej,…

Rozdział

Bo pewnego rodzaju ręka, na ramieniu przewodnika, w pełnym deszczów lipcu, gdy można pozwolić sobie na dwuzdaniowe pożegnanie: od teraz do tutaj. Bo już piąty dzień oglądam odjeżdżające samochody, a…