nie będziesz, kim jestem, choć jesteś, kim byłem. prawie.
prawie epitafium, choć piszesz, że to nie koniec świata;
prawda, nie całego. ten żałośnie mały świat płonie, albo
topi się sam w sobie prawie bezdźwięcznie, a ja z nim,
w nim jeszcze przez parę dni. potem „wrócę do siebie”,
gdziekolwiek to wypadnie. łapałem już oddech
po tym, jak zgubiwszy stopą dno
o chwilę za długo rozważałem, czy nie zostać
po drugiej stronie tafli.
brzeg ginie w śmieciach,
pozwalam mu się przyciągać.
na ustach zostaje sól. nie zlizuję,
niech boli.