Noc taka jasna… srebrzysta…. bez chmur.
Słyszę twój oddech miarowy i cichy.
Za oknem biało… w liliowe kielichy
Sączy się miesiąc i świerszczy gra chór.
Dogasa lampa… Słychać nudny brzęk
Much, pełzających sennie po suficie,
Ta, która wkrótce stworzy nowe życie,
Już śpi… nad łożem jej Miłość i Lęk.
Stracony ciała dziewiczego cud
I młodych kształtów królewskość i przepych,
Cięży nad tobą dłoń przeznaczeń ślepych,
Czeka cię męka i serdeczny trud.
Śpisz, tak, jak dziecko… bladość twoich lic
Rozjaśnił uśmiech słodki i przelotny.
Cicho… czas mija nigdy niepowrotny…
Pragnę zapomnieć i nie myśleć nic.
Cóż to? — znam szmer ten… już od tylu lat
W tej starej skrzyni robak drzewo wierci,
Śpiewa pieśń próchna, zniszczenia i śmierci.
Cóż to? liść zwiędły z szczytów drzewa spadł.
Prawda… już jesień… znów coś szepcze mi
Tę myśl… nie mogę odegnać natręta…
A jeśli… przebóg! precz myśli przeklęta.
Cicho, me serce! nie bij… ona śpi.
Nieznany Boże! co w przepaściach trwasz,
A słyszysz ciche serc strwożonych bicie,
Zachowaj dla mnie to mizerne życie,
Aniołów swoich postaw nad niem straż!
Śpij, śpij! nim zaznasz, co męka i trud,
Na skrzydłach marzeń popłyń błękitami…
Błogosławionaś między niewiastami
I błogosławion łona twego cud!