Błogosławię wodne ptaki, perkozy
nurkujące w odmętach lata,
na jeziorze Wągiel, z szyjami
otwartymi jak berło upału.
Siedziba sierpnia sprzed siedmiu
lat, żółte welony sakramentów
przywleczone z dalekiego miasta
jak zaraza, epidemia obcinanych warkoczy,
włosów chowanych do pamiętliwych
kopert. Owoce lata stratowane,
zmiażdżone, tamta straszna broń zakopana
w ziemi, pod pokładami agrestu,
bo rośnie tam agrest. Późnymi
wieczorami przebiegam tamtędy
z dłońmi napełnionymi ogniem, z prętem
ognia w gardle. Brudną łopatą
wykopuję je z grobu, skurczone jak oliwka,
i rzucam w ciemny prąd rzeki