myślę o dniu, w którym cię zabrakło,
jakby cię nigdy nie było (ani tego dnia),
gdy przybiegliśmy z oczami ze słomy i octu,
a w każdym śmiał się starzec, który trupów strzeże
i poprzez sen-śmiech pytał,
czy poznajemy ciebie odwróconą,
czy to ty. tak – odrzekliśmy wtedy –
to nie ty, to ona
ta z cząstką pomarańczy, którą miała w ustach,
kiedy upadła na asfalt i lekko pękła jej skóra na skroni
albo na prawym kolanie, nie pamiętam już,
i z niej wyciekło parę kropel krwi
boże – szepnęła wtedy (i podniosła głowę),
ten jeden raz – boże,
(a lato było jak lampa niesiona na złom,
albo nie było go nigdy, nie pamiętam już)
ty, coś mi krwi tak wiele pożyczył,
co ty chciałeś powiedzieć przeze mnie