Śród trawy, gdzie kwitną ziół barwnych tysiące,
Przykładam do ziemi swe skronie płonące,
Tajemny przyrody pochwycić chcę głos.
I słucham, jak rzeki pobliskiej wrą głębie,
Jak w krzaku miłośnie gruchają gołębie,
Jak z gniazda odzywa się kos.
I patrzę, jak sosen kołyszą się szczyty,
Jak chmury żeglują przez jasne błękity,
Gdzie wiatru poniesie je wiew.
I poję się wonią, co mieszka tu w lesie,
I tą, co mi wiatr daleka gdzieś niesie,
Z łąk, sian pokoszonych — i drzew.
I czuję, jak czoło paprocie mi pieszczą,
Jak drzewa, co cichą melodię szeleszczą,
Mchu srebrną strząsają mi pleśń.
A wszystkie te barwy, i blaski, i wonie,
W harmonii przyrody nurzają mię tonie,
W olbrzymią zlewają się pieśń:
»Śród przemian, i zjawisk, i dziwów tysiąca,
Nie znając początku istnienia, ni końca,
Wszechbytu przewija się nić.
Śmierć złudą jest; życie się nie rwie z mogiłą,
Bo wszystko trwać musi, jak jest i jak było,
Proch każdy wieczyście ma żyć.
»Czy widzisz, jak więdną rośliny jesienią,
A jednak na wiosnę znów kwieciem się mienią
Dywany wzorzyste pól, łąk.
A zważaj, jak dym się w powietrzu rozwiewa,
Jak niknie gdzieś w ziemi wiosenna ulewa —
To wszystko zatacza swój krąg.
»Spójrz w błękit nad sobą, jak pyłów miliony
Ku sobie tam ciążą przez całe eony,
W szeregi chcą skupić się brył.
I przejdą snadź wieki, i wieków znów wieki,
A bryły te będą w przyszłości dalekiej
Areną zapasów i sił.
»A dawne znów światy, rozsiane w przestrzeni,
Rozwieją się w pyły i znikną śród cieni,
Czekając na przyszły swój czas.
I zimna ta kula, ludzkości mieszkanie,
Snadź kiedyś siedzibą być waszą przestanie,
W pył każdy rozsypie się głaz.
»Świat — wieczną przemianą. Lecz w zjawisk obrocie
Nic zginąć nie może w najkrwawszym przewrocie,
Ni pyłek najmniejszy, ni łza.
I ty też wieczyście żyć będziesz, człowiecze,
Bez końca nić czynów się twoich przewlecze,
Bo każda rzecz skutek swój ma.«