W snach

Zenon Przesmycki

W snach ją widuję. Nie. Tylko odczuwam
Kto ona, nie wiem. Nie widzę jej twarzy,
Lecz wiem, że piękna, pięknem wiekuistem,
Jakiego blaski biją twórczym duszom
Z oblicza Wenus Milońskiej. Nie widzę
Ócz jej, lecz czuję słodycz ich wejrzenia,
Która najkrwawsze zgoiłaby rany,
I niezmierzoną, bezdenną ich głębię,
W której śpi wszystkich zwątpień uciszenie,
Win odkupienie, jutrzenka przyszłości,
Zmartwychpowstanie uwiędłych nadziei,
Świętych porywów iskra niegasnąca,
Harmonia wieczna, co wiąże rozdźwięki,

Zapał — i spokój, walka — i zbawienie.
Jako dwie gwiazdy, jak dwa słodkie słońca,
Świecą mi one w snów moich półzmroczu,
I rzeźwią istność, jak łagodne tchnienie
Wietrzyka, co się wśród liści przekrada,
I odmładzają, otwierają serce,
I leją w duszę szczęście niewymowne,
Lecz i żal razem, i ból nieskończony,
Że tak daleko świecą, tak daleko,
I tylko we śnie, i nigdy na jawie…

Wśród ciszy nocnej, głębokiej, tajemnej,
Głos jej dochodzi do mojego ucha,
Jak gędźba słodka, której tu na ziemi
Żaden nie słyszał człowiek, ale która
Śpi przeczuciowo w najtajniejszych kątkach
Serc i niekiedy pośród letnich milczeń,
Pośród wiosennych woni, śród zachodu
Łun czarodziejskich, śród smutków serdecznych,
Cichutkiem dzwoni, ledwie dosłyszalnem
Echem i budzi niejasne wspomnienia
O czemś dalekiem, nieznanem, pragnionem,
I niewymowną bolesną tęsknotę,
Takiej słodyczy jednak razem pełną,
Że chciałoby się tak tęsknić wieczyście
I tą tęsknotą choć czuć się związanym
Z tem czemś pragnionem, nieznanem, dalekiem…

Słów jej nie słyszę, lecz czuję jej myśli
(Raczej uczucia), w których czarodziejski
Łuk tęczy wiąże nędz otchłanie mroczne
Z wyżyną szczęścia archanielskich wizyj,
W których porywy, szały, bunty, wzloty,
Walki, gorycze, smutki beznadziejne,
Namiętne drgnienia bezbrzeżnej tęsknoty,
Ambrozya złudzeń, rozczarowań piołun,
I cała burza ta, co zwie się życiem,
W jeden potężny, słodki ton spływają,
Co rozwiązaniem jest wszystkich zagadek
I na bezdrożach wszystkich drogowskazem,
A w którym drgają, niby dwa promienie,
Duma, co jarzmem pogardza gniotącem
I tą pogardą staje nad bezmyślną
Losów potęgą i w nic ją rozwiewa,
I ta ucieczka i nadzieja świata,
Miłość bez granic, co nie jest czystością,
Cnotą, anielstwem, lecz tylko miłością,
I wszystko kocha, i wszystko przebacza,
I wszystko leczy, i wszystko zwycięża,
W której objęciu — cisza — spokój — szczęście…

I serce drży mi, jako nastrojona
Harfa, po której dłoń przebiegła mistrza,
I cały chwieję się, pełny upojeń
Niewysłowionych, lecz razem i trwożnych

Przeczuć, że oto sen zaraz się skończy,
A ze snem ona rozwieje się, zniknie…
I »ktoś ty? ktoś ty?« — wołam z utęsknieniem,
I »gdzie cię szukać?« — powtarzam z rozpaczą,
»Nie odchodź!« błagam — a ona dłoń lekko
Na moje czoło kładnie jaśminową,
Cisząc me łkania — i gdy brzask poranku
Rzuca mię znowu w wir marnych zabiegów,
Poziomych myśli i wyziębłych uczuć,
Gdy mię to morze bagniste ochłania,
Gdzie dusze płaskie — fale życia widzą,
Lecz duch poety — męty powszedniości, —
Jeszcze mam oczy pełne jej wejrzenia,
Uszy — jej głosu, a serce — jej uczuć,
Ale przygasłych, ściszonych, echowych,
Żem jako owa urna starożytna,
Z której już dawno, o, dawno, wylano
Balsamów drogich ostatnią kropelkę,
A z której jednak wciąż woń czarodziejska
Tchnie i słodyczą poi nieśmiertelną.

O życie, życie! Na twym chmurnym szlaku
Ileż-em razy szukał gwiezdnych śladów
Tej śnionej tylko, nieznanej istności!
Ileż zawodów, złud! Tu brzmienie głosu,
Słyszane jakby, nie wiem, gdzie i kiedy;
Ówdzie uczucie pamiętnej tkliwości;

Gdzieindziej głębia oczów tajemnicza,
Z której zalśniły widziane gdzieś blaski;
Tam miękkiej dłoni uścisk, co mię przejął
Znanem mi drżeniem… Biegłem: »Ona! ona!« —
Lecz wkrótce przykry dysonans mię budził
Z urojeń błogich — z bólem poznawałem,
Że to nie istność ta pełna harmonii,
Z którą przez życie — i potem, jeżeli
Żyjem po śmierci, przez gwiazdy i słońca,
Wiecznie, bez końca słodko iść by było,
Bo ona duszy stała się połową…
I nić uczucia się rwała — i znowu
Serce łudziło się, i znów chłonęło
Jad rozczarowań bolesnych, aż wreszcie
Nakształt wrażliwych mimoz się zamknęło,
I tylko we śnie, kiedy ma zejść Ona,
Nagle się drgnieniem rozwiera harfianem
I czar jej słodkiej wieści obecności…

Kto ona, nie wiem. Może sen mej duszy.
A może kiedyś, w jakimś dziś nieznanym
Świecie astralnym, na jawie ją spotkam,
I odtąd nic nas, nic nas nie rozłączy,
I zaznam szczęścia, jakiego na ziemi,
Gdzie wszystko chwilą jest, zaznać nie dano.
Dziś tęsknię tylko do tych snów przelotnych,
W których się zjawia — i zwę ją Poezyą.

Twoja ocena
Zenon Przesmycki

Wiersze popularnych poetów

Posiedzenie

Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie I kurz otarto z krzeseł – weszli męże I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże, I ogłosili… cóż?… że są w komplecie!! – I siedzą… siedzą… aż tam gdzieś na świecie Wariat wynajdzie parę, a artysta Podrzędny – promień…

Ty to wiesz

Gdy pożądasz lepiej nigdy nie miej żądań I świadectwo zawsze stawiaj wbrew Na arenie mógłbyś nieźle sam wyglądać Gdybyś wszystkich ładnych posłał precz Ty to wiesz Ale ciału grozi głupia myśl Że będziesz drugi wtedy kiedy pierwszy Chcesz być Ciągle wzywaj moje imię nadaremno Dla…

A czy godzi się spytać, najjaśniejszy panie?

A czy godzi się spytać, najjaśniejszy panie? powiadają, a bardzo wielu takie zdanie, Iż królowie przyjaciół nigdy nie miewali. Więc czego owd dawni smutnie doznawali, Teraźniejsi doznają. Wstręt mam temu wierzyć. Choćby bowiem stąd tylko los monarchów mierzyć, Godni by użalenia bardziej niż zazdrości. Tron,…