Rdzawo-czerwony blask przez żółto-szarą mgiełkę na horyzoncie,
a pod tym, ku odległym plażom, dźwięczne równinne przestrzenie;
oko marzy tylko, przeczuwając na niebie ostrą perspektywę, co lśni
tam, gdzie równina drzemie w mgle spowita, cicha, z wsią obok wsi.
Gałęzie jabłoni stukają cicho, kiedy przychodzą szum i westchnienie
przez poddasze ukryte pod gałązkami chrustu. Deszcz cicho w okno bije.
Biała płynąca mgła obłoków nad polami, rozchodzi się na boki i opada,
właśnie tam szarość w dymie zanika w stronę ostatnich płotów miasta.
Wąskie podmiejskie ulice przebłyskują słabo w świetle latarni ulicznych,
migocząc w najdłuższych zamglonych blaskach domów ubogich i szarych.
I czuć jak duszne i niespokojne opary, w beznadziejnym spojrzeniu płyną
ponad czarnymi górskimi grzbietami, gdzie ciężkie chmury dymu stoją.
A moja myśl jest niespokojna i krąży tam, gdzie najciemniejszy zaułek,
wypatruje i szuka daremnie smutku, nie zna celu swoich wędrówek.
Ale potem widzę, jak powoli płonie, błyskając w nocnej chmurze,
blednie za wąskimi szybami okien, chore, wątłe i zamglone.
Niekiedy widzę za szarą zasłoną jakieś mroczne cienie,
i wyraźny profil dziecka, widzę nieraz ostro i dokładnie.
A myśl odpoczywa. Spływa powoli ciepłym strumieniem,
a ja czuję, jak sympatia napływa miękkim fal uderzeniem.
tłumaczenie Ryszard Mierzejewski
Vilhelm Ekelund