Nie znam spełnienia swego, jak nie znam śmierci swojej.
Wśród jakich drzew sandałowych i pośród jakich aniołów,
mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi?
Pod niebem zoologicznym zwierzęcy zziajany park
łączy gwiaździsty znak lwa z lwicą zażartą i żywą;
miłosne gaje przebiegam. Ziemia do lotu się zrywa,
niebo powoli opada. Zderzają się obok mych warg.
Czy tu mnie skrzydło uderzy i oczy porazi blaskiem,
gdzie różą wiatrów gorącą czerwiec napęczniał i kwitnie?
Przebiegam czujna i patrzę: w trawie dziewczęce przepaski
i celne łuki myśliwskie w innej zgubione gonitwie.
Miły mnie dojrzał i wybrał – i oto kroczy jak lew:
„Okręt odpływa dziś w czułość, czeka z szumiącą banderą!”.
Daremnie. Wiem: nie pojadę. Nie tutaj jeszcze, nie teraz
metalem roztopionym ptasi zachłyśnie mnie śpiew.
Bo oto łopot przelotu. Trzepot i popłoch we snach.
Mięciutki księżyc łaskocze zgubiony w przelocie puch.
W oddali przeciągły bulgot. To tokowanie. I znów
nie znam spełnienia swego, jak śmierci swojej nie znam.
W bitwę mnie pogoń prowadzi z zielonych miłosnych gajów,
Żar-Ptak z piór rozżagwionych zatacza koła nad bitwą,
wodzowie sprawdzają zbroję, sławę węszący zaszczytną,
przykrywam przyłbicą twarz, pomna rycerskich zwyczajów,
i ciężki wyciągam miecz – a okiem kołuję w górze.
Pędzi spiżowy mój wódz i głosem wrogów roztrąca:
„Okręt odpływa w zwycięstwo, czeka z banderą szumiącą!”.
Daremnie. Wiem: nie pojadę. Żar-Ptak zatonął mi w chmurze.
Zdejmuję sennie przyłbicę i idę świadoma strat
w pełne podziemnych wspomnień i snów wiejących od ścian
ciche, zastygłe podziemia. Zmęczenie dławi mi krtań,
a za mną smugą surową wiersze znaczą mój ślad.
W kamieniołomach smutku wyrzekam się ptaków i spełnień,
dotykam kolumn bazaltu: – „Panie, – powtarzam śpiewnie, –
wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby,
lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby”.
I nagle – łopot przelotu. W oddali głos mi się roi,
w zielone soczyste gaje wybiegam znów, i znowu
mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi.
Lecz nie ma rzeczy zupełnych – i żadna dlatego rzecz
nie wtrąci mnie w miłość doszczętną, zwątpienie doszczętne ni gniew,
blask piór mnie nie porazi, nie zakołysze mną śpiew,
i skrzydło mnie nie uderzy i nie odrzuci wstecz.