wciąż jeszcze nie wysnułam snu o zaniechaniu
a to jest gościnny żywioł. wszechobejmujący
wciąż potrafię zdjąć skrzętny paraliż
ze słów = kądziołków przędnych. i tkać:
o zanikaniu. o zapadaniu ciała
o bezwiednym umyśle i zwapnieniach mowy
kręć się kręć wrzeciono na długu tlenowym
wić się tobie wić. nie udręcz. lecz odrocz
wciąż zieloność. bez zdrewnień. w miękiszu łykowym
korzenię się głęboko. nie rozsiewam stwardnień
płożę się. i roszę. na ścielisku słańcowym
ze splątka rutyn i olśnień = włókno czesankowe
wciąż pełna dobrych życzeń: ziszczenia
ze zniszczeń. ze zbutwień = przebóstwienia
spotykana w przelotach. łowna czy chroniona?
światłolubna czy cienioznośna?
wciąż kiełkuję kiełkuję skoro mam kiełkować
szalona siewka w tańcu tropizmów i nutacji
oswajam anatomię sporów. szyfruję znamię zalążni
nie poddaję autonomii zakusom autotomii
pulsuję w wodniczkach tętniących. w pułapkach księżycowych
wbrew werbalnym werdyktom wrednych weredyków
w gęstwinach i przecinkach – wytyczam teren śpiewem
wciąż synkopując przeciągle trwałość tratowania
do chwili, kiedy tej chwili
tej kartki, woli, dłoni
nie przyjdzie mi zaniechać