Szlachta na winie

Wincenty Pol
Bić i używać — jest co Polak lubi.
J. U. Niemcewicz.

Po nad Wisłą gdzieś za borem,
Grzmiały polskie działa.
Do miasteczka, nad wieczorem,
Szlachta się zjechała.

«Co tu robić?» rada w radę —
«Ot, chodźmy na wino;
Bo dziś jeszcze do dom jadę,
A chciałbym z nowiną.

Pewnie już tam Wojciech siedzi,
I oddawna prawi —
Będą może i sąsiedzi,
To się człek zabawi.»

Jakoż wszystkich tam zastali
Już pod dobrą datą;
Wojciech rąbał w puch Moskali,
I to z małą stratą!

A Jan, co to wszystkim sługą,
Wszystkich grzecznie witał,

Wziął gazety, czytał długo,
I rzekł, gdy przeczytał:

«Teraz, kiedy tak uczcili
Niegodnych sąsiadów,
Czas by przecie przystąpili
Do jakich układów.»

«Co układy!? a wiesz Wasze,
Co za taką mowę?
Są tu z nami i pałasze,
A Waść nosisz głowę!

Kto zaś widział! — chcesz się korzyć,
I o zgodzie gadać?
W kordy wolno wam się złożyć,
Ale nie układać.»

«Ależ zwolna mój Wojciechu!
Nie groź sąsiadowi —
Wszakto za to nie ma grzechu,
Że człek coś wypowie.»

«O jest Panie! jest — i wielki!
Bo mamy sąsiadów;
A to w kraju pizus wszelki
Poszedł z tych układów!»

 

«Ależ jedź-bo do Warszawy,
Tam ci każdy powie:
Że już dawno nasze sprawy
Ważą i Panowie.

Dzisiaj myśmy już nie sami;
Anglia morzem śpieszy,
Z całej duszy Francuz z nami —
Jest ruch nawet w Rzeszy.

Wiem ja jeszcze i coś więcej;
Lecz — sekret — Panowie!
W trzydzieści i sześć tysięcy
Ciągną już Węgrowie.

Krótko mówiąc, ślicznie stojem
Z Austryackim tronem;
Chcią ukończyć rzecz pokojem —
Młodym Napoljonem.»

Na to Wojciech, zagadnięty,
Bardzo się zadziwił;
Z razu wieścią był przejęty,
A potem się skrzywił.

 

«Ej, Mospanie! mówmy szczerze —
Nikt nas nie ratował,
Odkąd wróg nas zamordował;
Więc i dziś nie wierzę.

I Napoljon durzył wprzódy,
A jak nas nagrodził?
Cóż dopiero ów żak młody,
Co się z Niemki zrodził!?

Węgry? Węgry? — tą nowiną
Toś mię Waść pocieszył,
Jeźli tacy jak ich wino,
Tobym się rozgrzeszył!

Ale próżne to zawody!
Powiem wam dla czego:
Ot, niedawno chłopak młody
Wpadł do domu mego;

A był jakiś chłopak żwawy,
Widać krew szlachecka!
Ukrainiec z nad Unawy —
Żal mi było dziecka.

 

Był raniony w lewą nogę,
Jakiś czas przeleżał;
Bo mu Niemcy zaszli drogę,
Jak od Lwowa zmierzał.

«Więc niepięknie pono stoim
Z Austryackim tronem. —
Pal ich djabli z tym pokojem,
I Napoleonem!»

«Któż wie? może — Jan mu rzecze —
Ja nie lubię zwady;
Ale — może — ja nie przeczę,
Może te układy — —»

«Fe! fe! Janie! co się marzy
Wam z tą polityką?
Więcej, niż stem kałamarzy,
Zrobisz jedną piką!

Niechaj łepskie nasze wnuki
Idą w dziadów ślady:
Wyrżnąć wszystkich co do sztuki —
To mi to układy!

 

W czystem polu, gęsto, żwawo,
I sztuką krzyżową —
Szast na lewo! — szast na prawo! —
I szast po nad głową!

Co tam piszą, wiedzą djabli!
Co człek rąbnie — widzi!
A przynajmniej już przy szabli,
Człek się nie powstydzi!»

Na to Jan mu zcicha rzecze:
«Do nowej budowy
Dobre wprawdzie są i miecze,
Lecz potrzeba głowy!

A głów nie ma między tłumem,
Każdy ci to powie;
Gospodarskim dziś rozumem
Niech rządzą Panowie.»

«Co, Panowie? do kaduka!
Ja Panom nie wierzę —
Zawsze szlachtę Pan oszuka,
A z krajem nieszczerze.

 

Kiedy bił się brat Pułaski,
Co tamci robili
Z Bożej i nie z Bożej łaski? —
Bóty nam uszyli!

Oto bies wie, zkąd wywiedli
In Poloniam jura!
Więc dziś, gdyśmy na koń siedli;
Hura, Bracia, hura!»

«Ależ, Panie! gdzież wojować
Polsce z całym światem?
Nie trza kraj kompromitować?
Cała sztuka na tem.

Wreszcie Kongres i Traktaty,
Chociaż Klub im przeczy —
Przecież święte są to rzeczy,
Uświęcone laty.»

«Co Traktaty?! ej, za katy!
Ustąp Wasze sporu!
Mój wąs starszy, niż traktaty
Od Polski rozbioru.

— — — (w tym miejscu brakuje trzech strof, które i w oryginalnym wydaniu są oznaczone punktami)

Jak im dobrze czuba utrą,
Spuszczą nos na kwintę.
Piękna zgoda — lecz na jutro,
Dzisiaj wierzmy w flintę.

Jakem szlachcic! gdybym wiedział,
Że spuszczą piędź ziemi,
Pewniebym tu nie usiedział,
I ruszył z młodszemi.»

«Ślicznie mówi! brawo! brawo!
W kielichy Panowie!
Karabela z dobrą sprawą!
Pijmy jego zdrowie!

Niech grom trzaśnie te traktaty!
Niech je porwą djabli!
Wiwat! Wiwat! Bracia chwaty!
Wiwat zacność szabli!»

Zawołali i zapili,
Wojciecha objęli,

Szablą w stoły uderzyli,
I śpiewać poczęli.

A Jan, co to chwat niewielki,
Czmychnął sobie z cicha;
Bo do szabli i butelki
Dyplomat wart licha! —

Twoja ocena
Wincenty Pol

Wiersze popularnych poetów