Miły panie, my prostacy,
A cóż wiemy nieboracy?
To mamy za wszytko zdrowie,
Co on nam w kazanie powie:
Iż, gdy wydam dziecięcinę,
Bych był nagorszy, nie zginę;
A damli dobrą kolendę,
Że z nogami w niebie będę.
Abo, gdy w obiad przybieży,
A kukła na stole leży,
To ją wnet z stołu ogoli,
A mnie kęs posypie soli….
Potem mię pokropi wodą.
To już z Bogiem idę zgodą….
Ksiądz pana wini, pan księdza
A nam prostym zewsząd nędza…
A zawżdy przystaw u niego,
By u posła tatarskiego.
Urzędnik, wójt, sołtys, pleban,
Z tych każdy chce być nad nim pan.
Temu daj gęś, temu kokosz,
Zać więc z nimi mała rozkosz?
A przedsię na tłokę robić?
Czasem proszą, czasem chcą bić.
Sprawnie ją nazwali tłoką,
Bo tam czasem i grzbiet stłuką.
Każdy, jako może, łata,
Wżdy, czem może, tem napłata.
Jedno nam, wieśnej chudzinie,
Nic niesporo, wszędy ginie:
Bo znowu nastanie nędza,
Kiedy czas przydzie na księdza,
Gdy chodząc, snopki przewraca
A co tłustszej kopy maca;
Wnet masz urzędnika z niego,
Choć tobie nie trzeba tego.
Natknieć wieszką, kopie w rogu:
„Nie mnie to dasz, synku, — Bogu“.
Acz nie wiem, wieli Bóg o tem.
Aż to zrozumiemy potem;
To wiem, iż żyta nie jada,
Bo w stodole nierad siada….