Między kościołem jak skorupa małża
wystającego do połowy z piasku
a Chatą Polską, Odzieżą dla Ciebie,
barem Rzepicha ze sprzedawcą bonów,
ścieżką wzdłuż płotu ze zmurszałych desek
dzieci wracają ze szkoły do domu.
Przez skrzyżowanie ze szlakiem szerszeni,
które stąd biorą materiał na gniazdo,
biegną skulone; trą jedna o drugą
nogawki dresu posklejane gliną.
Nad barykadą z blachy niosą głowy,
stopy stawiają w kałużach z benzyną.
Idą, spomiędzy kserokopii bloku
pod blok wychodzą; pewnie ich prowadził
zapach śmietnika, który zakwitł kotem.
Słońce balkony oświetla z ukosa
i przez żaluzje machają im z kuchni
ich ojciec tygrys i ich matka osa.