O, już nieraz coś mi wróży,
Że ta miłość się rozwieje,
Krew wykipi w takiej burzy,
Serce na nic spopieleje.
Któż tych oczu blask wytrzyma,
Kto ten uśmiech, ten głos rzewny?
Nawet schronić się gdzie nie ma,
Jam dni moich tu niepewny.
Wyznam — może po wyznaniu
Umniejszą się moje męki.
Trudno przestać na wzdychaniu
I nie zostać panem ręki.
Więc otwieram usta drżące
Słówko: kocham! już, już padnie,
Lecz spojrzenie błagające
Na mych ustach zamek kładnie.
I tak męczy bez ustanku,
Paląc, burząc spojrzeniami,
Aż pewnego też poranku
Odleciałem z jaskółkami.