***
Odpokutować za niecne postępki
można wyłącznie wdając się w kolejne
niecne postępki oraz sprawy chwiejne
których zazwyczaj trudno nie potępić
Zwykła ostrożność często zalecana
nic nie pomoże i nie wydobędzie
z ciągu opresji czyhających wszędzie
w których się zwykle siedzi po kolana
Jedynie miłość i tęsknota mogą
przerwać ten łańcuch jeśli się potrafi
kochać i tęsknić a iść własną drogą
i nie być zawsze tam gdzie jest najłatwiej
I niech dla grzesznych będzie to przestrogą
że najmniej widać ból – na fotografii
Za szybko
Za szybko
Za gładko
Za miło
Uczuć zbyt wiele
Zbyt szczerze
Ja muszę najpierw
Najdroższa
Powątpić
Zanim uwierzę
Ja muszę najpierw
Najmilsza
Załatwić swoje sprawy
A będzie i tak co ma być
Nie ma obawy
Wszystko o miłości
Nie mogło nam się doprawdy lepiej już to udać
Miłość się zamieniła w przyjaźń z biegiem czasu
I stała się podstawą niesłychanie trwałą
Umocnioną cementem obopólnych zasług
Uzbroiliśmy wszystko w solidne dochody
Nie dopuszczając zbytniej pogoni za zyskiem
A sprawy obu rodzin z nami spokrewnionych
Stały się nie bez trudu miłe nam i bliskie
Żadne z nas się nie skarży, że cierpi nadmiernie
Z powodu egoizmu drugiego z partnerów
Pewnym nakładem pracy można by uniknąć
Kłótni wynikających z różnic charakteru
Wszystko więc ku dobremu zmierza nieuchronnie
Choć dobro w pewnym sensie jest już osiągnięte
Dobre może trwać wiecznie, choćby było skromne
Nie można już od dobrego nic wymagać więcej
Na początku była pewność
i siła.
A potem wszystko butwiało
i opadało stopniowo
aż znikło.
Nie ma pokoju pod oliwkami
Nie ma pokoju pod oliwkami.
Ani pod kasztanami nie ma pokoju.
Ani pod orzechami,
ani pod palmami.
A grusze nie przynoszą ukojenia.
Ani nie pomagają zapomnieć.
I tylko wierzby są tak naprawdę
uczciwymi drzewami:
oprócz łez nic nie obiecują.
A tu akurat tak łatwo dotrzymać słowa.
Nie i nie.
Od pewnego momentu trzeba się zmuszać.
Terroryzować się i szantażować.
Patrzeć w lustro i tłumaczyć:
jeszcze trochę.
Jeśli nie z chęci,
to przynajmniej z ciekawości.
Jeśli nie z pasją, to przynajmniej
z poczuciem humoru.
Na tyle, na ile pozwalają okoliczności.
Na wieczne niepotępienie.
Przyśnili mi się nagle dzisiaj barbarzyńcy
Oblegli mnie pod prysznicem i dźgali nożami
Woda lała się z góry na mnie strumieniami
Lepka szara cerata wisiała na lince
Wszystko wzięło się z tego że jakiś mężczyzna
Wszedł do mojej kabiny i sikał na ścianę
Mocz lał się po kafelkach niczym piwo grzane
w dół gdzie z wdziękiem rzucona prała się bielizna
Szarpnąłem go gwałtownie ale się wywinął
Miał przy sobie nożyczki i pchał się na siłę
Ściągnął paru kolesi z półnagą dziewczyną
Krzyczał pod moim adresem uwagi niemiłe
Tak mnie wkurzył tym wszystkim że aż go zabiłem
Taki sen miałem dzisiaj Nic nie wymyśliłem
Odpowiedź melancholijna na list.
Więc czego ci trzeba, człowieku niepewny,
Skoro wszystko wisi do góry nogami i się chwieje?
Czułego ramienia osoby bliskiej?
Współczucia?
Nie. Tego ci nie trzeba.
A więc może obecności – albo nieobecności.
Kogoś skończonego – albo nieskończonego.
W przestrzeni – albo poza.
Kogoś takiego jak Bóg?
Nie. Tego ci nie trzeba. To odtrącasz.
No to co? Może nieba? Może nieba ci trzeba?
Z łąkami zielonymi? Z aniołkami puszystymi?
Z kochankami wiecznie młodymi?
Z zupą zawsze ciepłą? Z alkoholem?
Nie. Tego ci nie trzeba. Tym pogardzasz.
Więc może ci po prostu piekła trzeba?
Może ci piekła trzeba, człowieku?
Zgrzytania zębami? I płaczu? I potępienia?
I przypalania na ogniu? I strachu?
O, tak, tego mi trzeba.
Tylko tego mi trzeba, najdroższy przyjacielu.
Umarli
Umarli potrafią niewiele
Znają zbyt mało spraw
Przeważnie nie wiedzą w czym rzecz
I nie nadążają
Przegapili niejedną okazję
Nie złapali Boga za nogi
Choć tyle razy im się mówiło
Że czas mimo wszystko ucieka
Trzeba przyznać: opornie się uczą
Trudno ich do czegokolwiek zmusić
Uważają że swoje przeżyli
Wszystko odkładają na potem
Ale trzeba też przyznać, że umieją patrzeć
Przyglądać się i oceniać
Wyrzucać w górę swe wpadnięte oczy
I umieszczać je na orbitach