Leżą na plaży rodzime śledzie.
W tłustej oliwie topią swe sadło.
Z samego rana trudno powiedzieć,
przy kim ci dzisiaj leżeć wypadło.
Ale w południe już wszystko jasne
i mimo słońca chce się uciekać.
Ani odpocznę, ani nie zasnę.
Wykończy taki urlop człowieka!
Z lewej rodzinka za parawanem
o piasek bitwy toczy ochocze.
Z prawej – z torebki piwo rozlane
siorbie pijaczek cuchnący moczem.
Za mną dzieciarnia wrzeszczy i biega
w złości, radości, śmiechu i strachu.
Dziewczynkę grzmoci starszy kolega,
najmłodszy kupę wali do piachu.
Wreszcie przede mną piknik, wyżerka,
grill, dym, smród, wedle najnowszej mody.
Na wolnym ogniu pieką żeberka,
więc przerażony lecę do wody.
Z czym się wynurzam, niech ktoś podpowie,
po dwóch godzinach męki na plaży?
Z czepkiem foliowej torby na głowie,
z maską pieluchy na bladej twarzy.