Publiczność do poetów

Adam Asnyk

Wiecznie śpiewacie na tę samą nutę!

Śpiewacie rozpacz dziką i bezbrzeżną,

Serca przedwczesną goryczą zatrute

I melancholie mglistą a lubieżną,

Senne miłoście szpilkami przekłute,

Rany zadane jedną rączką śnieżną,

I omijacie skrzętnie każdą radość –

Strojąc się w duchów księżycową bladość.

 

Po tysiąc razy te same westchnienia

Ślecie do oczu niebieskich lub czarnych,

Do drobnej nóżki, krągłego ramienia

I różnych kształtów mniej lub więcej zdarnych

I umieracie jak Tantal z pragnienia,

Pełni poświęceń i bohaterstw marnych,

A choć się który czasem w rymie potknie,

To jednak lubej ręką swą nie dotknie.

 

Zawsze ach ona! z tą twarzyczką cudną

Serca wam bierze na straszne tortury;

Spojrzy się… przeżyć jej spojrzenie trudno!

Odwróci oczy… świat się kryje w chmury,

Wszystko stracone, ona jest obłudną –

Dokoła ciemność i smutek ponury!

I nie zostaje nic… o srogi losie!

Jak ginąć w mękach na sonetów stosie.

 

Wiecznie te same klęski bezprzykładne

I te piękności boskie, nadzwyczajne,

Te bujne włosy, te ruchy układne,

Różane usta, słodkie, życiodajne,

Te oczy pełne miłości a zdradne,

Które wyczerpał brylantowy Heine,

Te brwi, te rzęsy, te perłowe ząbki,

Te kwiaty w włosach i szat białe rąbki.

 

I pełno wszędzie słów pieszczonych szmeru,

Co płyną jako śpiewne wodospady,

I pełno woni zbyt słodkiej eteru,

Pełno lamentów, zniszczenia, zagłady,

Zmarnowanego życia i papieru,

I potępieńców pośmiertnej biesiady…

Co wszystko snuje się z jednego wątka,

Z kapryśnej pozy ładnego dziewczątka.

 

Dosyć już mamy tych rozkoszy dreszczów

I tych uśmiechów niby ironicznych,

Bladych księżyców, mgły i krwawych deszczów,

Niezrozumiałych potęg demonicznych;

Dosyć już mamy tych łabędzich wieszczów,

Którzy konają w bólach ustawicznych,

I tych ubóstwień, rozanieleń, szataństw,

I tym podobnych rymowych szarlataństw!

Co nam do tego, że wam bohaterki

Przysięgną miłość, a potem was zdradzą?

 

Zapewne są to dość znaczne usterki,

Lecz wartoż za to świat malować sadzą?

I wulkaniczne puszczać fajerwerki,

Co się nikomu na nic nie przydadzą?

Warn się to piękne zdaje w waszym rymie,

A my się za to musi m krztusić w dymie.

 

Miłość jest piękną bez wątpienia rzeczą

I ma w poezji stare jak świat prawa –

Lecz trzeba, żeby miała twarz człowieczą,

Żeby tryskała życiem jej postawa:

Śmieszną się staje, gdy ją okaleczą

I kiedy wyjdzie wybladła i krwawa.

Co by ach! na to Afrodytę rzekła,

Gdyby widziała was i wasze piekła!

 

Nie zrozumiałaby zapewne wcale,

Że przemawiacie miłości językiem,

Widząc was w jakimś Orestowym szale,

Z spojrzeniem błędnem, pochmurnem i dzikiem,

Na samobójców chwiejących się skale,

Urągających niebu wykrzyknikiem…

Pewnie by pierś swą zasłoniła twardą

I porzuciła was z gniewem i wzgardą.

 

Wprawdzie dziś ona, ta naga, ta grecka!

Złej już opinii na świecie używa –

Sentymcntalność górą dziś niemiecka,

Co się w mgłach kąpie i we mgłach rozpływa;

I cała młodzież porządna, kupiecka,

Przed jej posągiem oczy swe zakrywa

I marzy wsparta na łokciu w sklepiku –

O idealnym bardzo kaftaniku.

 

Wiemy, że trzeba kształty posągowe

Wy pełnić wyższy m tchnieniem ideału,

Na nagi marmur rzucić światło nowe,

Moc czarodziejską dać pięknemu ciału;

Wierzymy także w zachwyty duchowe,

Ale nie chcemy wiecznego rozdziału

Pomiędzy duchem nieschwyconym w locie –

A biednym ciałem, co się tarza w błocie.

 

Chcemy tej zgody, harmonii i ciszy,

Która piękności pierwszym jest warunkiem,

Chcemy tych dźwięków, które każdy słyszy

Na swoich ustach drżących pocałunkiem,

Ale nie wrzasku szalonych derwiszy,

Co upojeni narkotycznym trunkiem,

Kręcą się w kółko bez tchu i pamięci

I myślą, że to świat się cały kręci.

 

Chcemy tych natchnień, co by w życia zdroju

Ukazywały nową piękną stronę,

Które by naprzód biegły w każdym boju

Pokrzepiać serca słabe lub zmęczone,

Co by rzeźbiły w klasycznym spokoju

Dumne postacie, wawrzynem wieńczone,

I podnosiły wszystkie ludzkie cele,

Zdrowe pragnienia budząc w zdrowym ciele.

 

Lecz wy, księżyca kochankowie smutni,

Nie macie na to w piersiach dosyć siły!

Każdy z was wsparty na złocistej lutni,

Wpółpochylony do ciemnej mogiły,

Słucha z przestrachem dzikiej wichrów kłótni,

Nucąc o widmach, co mu się przyśniły,

A że ma głosik łagodny i cienki,

Lubią go słuchać młodziutkie panienki.

 

Przez to zyskuje do wielkości prawo

I na miłostkach, jako wieszcz, wyrasta,

Spogląda łzawo i śmieje się krwawo,

Bo już go chytra zdradziła niewiasta.

Pogardza światem, nauką, zabawą,

Tylko się gorzko uśmiecha i basta –

I poemata pisze ironiczne,

Bardzo piekielne, choć niegramatyczne.

 

Ironia wprawdzie ma swój wdzięk oddzielny

I może zasiąść na Parnasu szczycie;

Dużo jest prawdy w śmiałości bezczelnej,

Dużo piękności w jej bolesnym zgrzycie,

Gdy się na przedmiot targa nieśmiertelny,

Widząc, że wcielić nic zdoła go w życie,

Lub gdy odkrywa serc ludzkich sprzeczności

I śmiechem godzi dwie ostateczności.

 

Ale ironia, o panowie mili!

To nie gra w piłkę przyjemna i łatwa,

Którą by mogła zawsze, w każdej chwili,

Bawić się z szkoły wychodząca dziatwa;

Ten jeszcze Heinem nie jest, kto się sili

Śmiać się i płakać, i w rymie pogmatwa

Dużo utartych wyrażeń cynizmu,

Z romantycznego wziętych katechizmu.

 

Dlatego radzim wam, wieszczowie nasi,

Niech wasze Muzy w locie swym odpoczną;

Niech się z was żaden nie dręczy, nie kwasi

Ani też skacze w otchłań zwątpień mroczną

Dla tej niewdzięcznej Maryni lub Kasi,

Niechaj nie pędzi w przestrzeń nadobłoczną

Roztrącać gwiazdy… bo nam tchu nie staje

Zdążać za wami w tak dalekie kraje.

 

Chciejcie być skromni, zrozumiali, prości,

Panujcie myślą nad słuchaczów gminem

I budźcie w sercach pragnienie piękności;

Niechaj pieśń wasza będzie dobrym winem,

Co by nas mogło zagrzewać w starości,

Lecz nie szukajcie kłótni z Apollinem,

I gdy was rada nie powstrzyma nasza –

Wspomnijcie sobie losy Marsyasza!

Twoja ocena
Adam Asnyk

Wiersze popularnych poetów

Dewotka

Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła. Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny, Mówiąc właśnie te słowa: „… i odpuść nam winy, Jako my odpuszczamy” – biła bez litości. Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności.

Babę zesłał Bóg

Babę zesłał Bóg Raz mu wyszedł taki cud Babę zesłał Bóg Coś innego przecież mógł Żeby dobrze zrobić wam Żeby dobrze zrobić wam Babę zesłał Pan Bóg też chłopem jest Świadczy o tym jego gest Bóg też chłopem jest Tak jak swing i blues, i…

Pożegnania

Przedwczoraj po śniadaniu, na ziemi niemieckiej, postanowiłem się ogolić, wyjąłem z plecaka maszynkę i mydło, będące aktualnie kością niezgody między mną i Beatą Zużewicz, i ręcznik, i poszedłem w to miejsce, gdzie za drobną sumę można było zakupić 10 rodzajów prezerwatyw, a starzy niemieccy generałowie…