(sąsiedzki, Markowi S.)
W ten dzień po twych
czterdziestych czwartych urodzinach
poddaję się terapii
zmywania statków, milczeń
jak gdybym był pod wodą
i na dnie szukał śladów
dawnych obecności.
Czy odcisnąłeś tam
tak zwane ślady stóp?
Rok po roku płynna sól,
ten zatopiony żywioł ognia,
język, który zlizuje cały brud
jak w laboratorium barw
wywołuje prześwietlone zdjęcia:
chłopiec klęczy na grochu
z uniesionymi rękami – zniszczył rodzicom
swoje buty, tocząc kule ze śniegu
który nie zdążył przykryć
ani dobra ani zła –
jest rok czterdziesty piąty,
moze szósty.
Czas wraca, nie jest tak żle.
Otwierasz drzwi pracowni
a strumień słońca
wyświetla ci na ścianie, tuż pod grzybem,
listopadowy album liści, powiew
przewraca kartki -ach, urodziny
mnożenie zdziwień i dóbr.
Stara przenośna maszyna do pisania
zaczyna odstukiwać
całe swoje czarne życie –
wałek obraca się, klawisze
synopkują, zwiększają tempo,
tak, tak, przedmiot
wydaje głos.
Pochylasz się
trzymając w palcach peta,
czekając aż ci przeschnie płótno,
żeby to odczytać –
ale ta martwa
jest żywa
i gada.