Chrystus na jeziorze

Kornel Makuszyński

Taka jest cisza na Genezarecie,
Jaka jest w tobie albo we mnie.
Zdrożony jesteś, nie mów nadaremnie,
Ja ciebie znam:
Gdyś szedł do Emaus, odnalazłem ciebie,
Gdy szedłeś sam,
Zaprawdę przeto, ja cię znam.
(Znam imię twoje przecie,
Wszakżeś jest Chrystus…)
O, wielki Rybaku!
Taka jest cisza na Genezarecie,
Jaka jest w tobie albo we mnie.
Wszelki krzyk kędyś czai się u krzaku,
Jak dziki zwierz
I patrzy, kiedy dusza chora
Wyjdzie z mej piersi na brzeg wody pusty,
I w świetle gwiazd, gdy pójdzie do jeziora
Zaczerpnąć wody spękanemi usty…
Taka jest cisza na Genezarecie,
Jak była wtedy, gdyś uciszył wody…
Czy pomnisz dzień ten, Synu Dobrej Rady,
Dzień nawałnicy, burz i niepogody?

O, jaka cisza na Genezarecie!…

Twe ucznie wtedy lęk złowili blady,
Z pianą na ustach i z pian wodnych grzywą,
A lęk się chwycił steru waszej łodzi,
I wlókł za łodzią, straszne łowów żniwo.
(Wspomnienie smutne po duszy ci chodzi?…)
Zdrożony jesteś, — zstąp do mojej lodzi,
Powiozę ciebie w me szalone jazdy,
Ja rybak jestem jak ty, — łowię gwiazdy.

Zdrożony jesteś… gdzieś idziesz z daleka,
Mistrzu wędrowny, a cudne twe oczy
Wyżarł ci proch i łzy i letnia spieka.
(Ja ciebie znam,
I ty mnie znasz…)
Pozwól mi obmyć swoje dobre oczy,
Bo zanim wejdziesz do najpierwszych bram,
Obmyją tobie twoje dobre oczy:
Pluną ci w twarz…

Zstąp do mej łodzi. Czekałem na ciebie
Wiele gwiaździstych nocy, wiele dni.
Raz cię widziałem na jakimś pogrzebie,
Za trumną myśmy obaj tylko szli.
Grzebałem dziwny jakiś sen i złoty,
Dobry, młodzieńczy… Miałem oczy suche,
Odtąd mam oczy ślepe, uszy głuche:
Pogrzebion jest mój sen, przedziwny, złoty.
Potem widziałem cię na szczycie góry
Kiedyś był kuszon, gdy ci Szatan w lice
Rzucał królewskie, świetne błyskawice
I słał pod nogi tęcze i purpury.
Potem widziałem ciebie… już nie pomnę…
W ogrodach, zda się, bo szumiały drzewa
I z kwiatów była ogromna ulewa:
Tyś był i ja i anioł był ponury,
Który miał skrzydla sępie i ogromne.
Czekałem, kiedy sępi łuk zatoczy.
W pamięci łowię dzień ten, lecz nie pomnę…
Kwiaty mi wtedy upadły na oczy,
Wonie jak węże pełzały w pobliżu;
Potem widziałem ciebie już na krzyżu.
Potem po twoim milczącym pogrzebie
Do Emaus myśmy obaj razem szli…
Zstąp do mej łodzi. Czekałem na ciebie
Wiele gwiaździstych nocy, wiele dni.

Taka jest cisza na Genezarecie
Jaka jest w tobie, albo we mnie.
Ja rybak jestem; na wygiętym grzbiecie
Przyniosłem moją sieć,
(Lichą, rybaczą sieć twych apostołów,
Którą na rzymskim gdzieś kupiłem targu,)
I łowię gwiazdy!
Obłąkany połów…
Gwiazdy zapadły w przedziwny sen złoty,
W półśmierć złocistą, śpią w złotym letargu,
I tęsknią…
(Bowiem tęsknota jest wszędzie).
Więc im zaśpiewam cicho pieśń tęsknoty
O tem, co ma być, a czego nie będzie,
Że gwiazdom oczy staną w łez powodzi,
A ty, Rybaku rybaków, stań w łodzi
I rzucaj sieć:
Niech sieć rój gwiazd oprzędzie!

A gdy wyłowisz wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Rozrzucać skarby z sieci.

Rozrzucać będziem złote sny,
Będziemy w perły zmieniać łzy,
W złocistej gwiazd zamieci.

A gdzie na drodze znajdziesz ból,
Tam rzucisz gwiazdę, dobry Król,
Pan gwiaździstego szlaku.

O, jakżeś rad! o jakżeś rad!
Na uściech wykwitł ci już kwiat…
Zarzucaj sieć, Rybaku.

A gdy wyłowisz wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Miast smutku i tęsknoty…

A gdy usłyszysz, ze ktoś łka,
Tam wejdziesz ty, za tobą ją
Niosący ciężar złoty.

Pójdziemy tak, podróżni dwaj,
Przez cały świat, na świata skraj,
Wskróś gwiaździstego szlaku.

O, jakżeś rad! o jakżeś rad!
Szczęśliwy zdał ci się już świat —
Więc rzucaj sieć — Rybaku!

Ja tobie rzekę, dlaczegom jest w zmowie
Z nocą, a sny me są od gwiazd oślepłe,
I czemu, rybak wieczny, gwiazdy łowię,
A słowa moje w gwiazdy są zaskrzepłe:
Przypodobana była dusza moja
Gwiezdzie, a gdym ją pokazywał nocy,
Padła mi w topiel… Gdzież jest dusza moja?…
Przyjdź mi, Rybaku Dobry, ku pomocy.

Gdzież ją rozpoznam wsród złotego roja?
Gdy spojrzę w topiel, mej twarzy się zlęknie,
Zblednie, gdy sieci spłoszę ją szelestem,
A przetom z nocą jest gwiaździstą w zmowie
I śpiewam, wabiąc — a dusza mnie słucha.
Aż przyjdzie noc, że duszę mą wyłowię
I twarzy mojej bladej się nie zlęknie.
Co mówisz? — Rzekłeś! — Obłąkany jestem.
Lecz obłąkany jak ty, — dziwnie pięknie,
I opętany przez złotego ducha.

Ho! Ho! Sieć rzucaj! Zaczyna się połów…
Dzierż silnie sieć… zaczynam tęskne śpiewy —
(Tak tęsknie nigdy nie wolały mewy…)
Gwiazdom się oczy zamglą i zapłaczą
Za rzucaj sieć,
Za rzucaj sieć rybaczą.
Błogosławiony największy z mozołów,
Złocisty trud:
Błogosław wodom, łodzi, mnie i sobie,
Błogosławiony niechaj będzie połów,
Błogosławione twoje ręce obie…
Wyłów mi duszę mą gwiaździstą z wód,
I wiele gwiazd.
Przecie do wszystkich powędrujem miast
Rozrzucać skarby z sieci.
Spojrzyj, Rybaku: ta gwiazda co świeci
Jakgdyby oczy miała otworzone
Na wielki sen i wpół otwarte usta,
Wpatrzona dziwnie w jedną zawsze stronę,
Z Betlehem jest. A wkoło gawiedź pusta
Gwiazd, które blade są, otwarty uszy
I zasłuchane leżą na topieli.
(Spójrz, czy tam niema kędy mojej duszy,
Która nowiny słucha i jest blada.)
Tych zasię oto dziwna gwiazd gromada
Jest z tych, co wiecznie śpią na piramidzie,
Powieki wznosząc senne, gdy kto idzie.
A kiedy ciebie dojrzały z piramid
I śmierć goniącą cię, oczy otwarły,
Na drogę srebro kładąc jak aksamit…
Pamiętam, — wtedy spojrzał Sfinks umarły.

A te są gwiazdy cudne, te wśród fali,
Które się wplotły w zielsk podwodnych kłosy…
Oto je miała Maryja z Magdali
Wplecione w swoje woniejące włosy,
Jak błyskiem świetnym grający dyadem,
Gdy ci je u nóg kładła, gdyś był bosy,
I gdy na puszczę szła twym jasnym śladem.

Tych zasię osiem, które leżą na dnie
Spadło z ust twoich jak owoc granatu,
(Gdy owoc słońce w siebie wssał — upadnie,)
Kiedyś osiemkroć błogosławił światu,
Padały tobie gwiazdy z warg szelestem:
Błogosławieni niechaj będą cisi…
— Dotknij mi oczu, oto cichy jestem.

Poznajesz gwiazdę tę, dobry Rybaku,
Tę, która milczy i taka jest blada,
Jak twoja twarz lub Weroniki chusta?…
Poznałeś! Dziwnie ci zadrgały usta —
(Dzierż sieć… dobędziem wnet… ja czekam znaku,
Zapada w głąb… zapada sieć… zapada…)
Wiesz kiedy spadła ta, wśród bladych blada? —
Kiedy się ciebie zaparł Piotr, Rybaku.
Te zasię padły po siedemkroć razy,
Kiedyś ostatnie swoje mówił słowa;
Te z głowy, gdy ci w dół opadła głowa;
Te dwie, gdyś oczy zamknął; te, gdy głazy
Przywarli na twym pożyczanym grobie…
Dzierż sieć…, dzierż sieć… i wypręż ręce obie,
Błogosław gwiazdom i ciszy i wodzie
I mnie i sobie.
Skończmy, bo wnet rybacze wyjdą łodzie
I najpierw ciszę spłoszą, potem gwiazdy.

Ho! Ho! Już sieć zapadła w głąb,
Nie żałuj rak, nie żałuj rąk,
Wyłowim gwiazdy wszystkie wkrąg,
A gdy wyłowim wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Rozrzucać skarby z sieci…
Нo?! Rwie się sieć? Zmurszała sieć…
To nic! Obfity będzie łup,
Na głębie nam!… na głębie jedź,
(Ma dusza bowiem padła w głąb,)
O łodzi się oprzyjmy zrąb,
Ciągnijmy sieć ze wszystkich sił,
Dobywaj sieć… ho!… ciągnij sieć!…
Będziemy wszystkie gwiazdy mieć:
Tyś o nich śnił, — jam o nich śnił…

Wlecze sieć nasza kilka nenufarów,
Tryumfy mnogie gdzieś z bezdennych jarów
I plon mozołów.
Nie patrz zbolały na wody przeczyste
I w łodzi siądź, znużony jesteś, Chryste;
Skończony połów…
Mnie zasię radość jakaś chwyta pusta,
Że i ty w męce wielkiej krwawisz usta.
Przecz przypominasz to dziwne orędzie,
Że ten, kto siewcą był, ten zbierać będzie?
A oto siałeś gwiazdy jako zboże,
A nenufary znalazłeś na grzędzie,
Aż się nad tobą to lituje morze!

Błogosławiona wieczysta tęsknota,
Błogosławiony obłąkany połów,
Błogosławione morze pełne złota,
I trud tak ciężki, jak u sieci ołów…
Błogosławiona pieśń z biesiadnych stołów
O tem, co ma być, a czego nie będzie.
Nić złota, z której szaty nie uprzędzie.
Błogosławione nadzieje rybacze
I sieć, patrząca krociem oczu — pusta…
Nie płacz. Daj pokój… Patrz, a ja nie płaczę!
Hymn do gwiazd zacznę, pokrwawiwszy usta.

Twoja ocena
Kornel Makuszyński

Wiersze popularnych poetów

Przewóz przepisów

Podłogi umyte. Napompowane bloczki zawiadują dżokejami; światło unosi się superowością i kołuje przed tronem ku uciesze króla. Nie ma nas tam, bo przez kolejne trzy tygodnie będziemy wspominać budowę scenografii przy której zaistniała wcześniej (tak zgrzebnie) opowiedziana sytuacja. Istotność przedmiotu optyki wiedzenia na (pokuszenie) manowce…

Wiersz o podglądaniu

zbyt wielu ludzi w tym mieście ma ciemne włosy, to takie polskie. mieszkanie na trzecim piętrze, drzwi pilnuje judasz, na klatce dzieci grają w kapsle. w każdą noc przed losowaniem lotto jest spakowany. czeka, albo pije ciepłą wódkę jeszcze nigdy nic nie wygrał. potrafi za…

Żeby wierzyć

Prowokatorzy szepczą że Dobrze jest się nad sobą wznieść Nie słuchaj tego bo Okazać może się Że leżysz już na samym dnie Bogowie zewsząd schodzą się A każdy najważniejszy jest O ciebie walczą Aż nie chce wierzyć się Lecz ty w tym wszystkim bóg wie…