Laura i Filon

Franciszek Karpiński

Lau­ra

Już mie­siąc ze­szedł, psy się uśpi­ły,
I coś tam klasz­cze za bo­rem.
Pew­nie mnie cze­ka mój Fi­lon miły,
Pod umó­wio­nem ja­wo­rem.
Nie będę so­bie war­kocz tre­fi­ła,
Tyl­ko włos zwią­żę splą­ta­ny;
Bo bym się bar­dziej jesz­cze spóź­ni­ła,
A mój tam tę­sk­ni ko­cha­ny.
We­zmę z ko­szy­kiem ma­li­ny moje,
I tę ple­cion­kę ró­żo­wę:
Ma­li­ny bę­dziem je­dli obo­je;
Wie­niec mu wło­żę na gło­wę.
Pro­wadź mię te­raz, mi­ło­ści śmia­ła!
Gdy­byś mi skrzy­dła przy­pię­ła!
Żebym naj­prę­dzej bór prze­le­cia­ła,
Po­tem Fi­lo­na ści­snę­ła!
Oto już ja­wor… Nie masz mi­łe­go!
Wi­dzę, że je­stem zdra­dzo­na!
On z przy­wią­za­nia żar­tu­je mego;
Ko­cham zmien­ni­ka Fi­lo­na.
Pew­nie on te­raz koło bo­gi­ni
Swej, czar­no­brew­ki Do­ry­dy,
Roz­ryw­kę so­bie okrut­ną czy­ni,
Kosz­tem mej hań­by i bie­dy.
Pew­nie jej mówi: że obłą­dzo­na
Wspie­ram się w drze­wa i bory,
I… za­miast jego bia­łe­go łona,
Ści­skam nie­czu­łe ja­wo­ry.
Fi­lo­nie! wten­czas… kie­dym nie zna­ła
Jesz­cze mi­ło­ści sza­lo­nej,
Pierw­szy ra­zem ją w two­ich zdy­ba­ła
Oczach i w mo­wie piesz­czo­nej.
Jak­że mię moc­no ubez­pie­cza­ła,
Że z tobą będę szczę­śli­wą!
A z tem się chy­trze ukryć umia­ła,
Że bywa cza­sem fał­szy­wą.
Sła­bą nie­win­ność ła­two uwio­dą!
Te­raz wra­ca­jąc do domu,
Na­uczać będą moją przy­go­dą,
Żeby nie wie­rzyć ni­ko­mu.
Ale któż zgad­nie: przy­pa­dek jaki
Do­tąd za­trzy­mał Fi­lo­na?
Może on dla mnie za­wsze jed­na­ki,
Mo­żem ja próż­no str­wo­żo­na?
Le­piej mu na tym na­szym ja­wo­rze
Ko­szyk i wie­niec za­wie­szę,
Ju­tro paść bę­dzie trzo­dę przy bo­rze…
Znaj­dzie!… jak­że go po­cie­szę!
Och, nie! on zdraj­ca; on u Do­ry­dy,
On może te­raz bez mia­ry
Na spro­śne z nią się wy­dał bez­wsty­dy…
A ja mu daję ofia­ry…
Wi­dzia­łam wczo­raj, jak na nią mru­gał;
Po­tem coś ci­cho mó­wi­li:
Pew­nie to dla niej ten kij wy­stru­gał,
Co się mu wszy­scy dzi­wi­li.
Jak­że­by moję hań­bę po­mno­żył,
Gdy­by od Lau­ry uwi­ty
Wie­niec na gło­wę Do­ry­dy wło­żył,
Jako łup na mnie zdo­by­ty?
Wian­ku ró­ża­ny! gdym cię spla­ta­ła,
Krwiąm się rąk mo­ich skro­pi­ła:
Bom twe naj­moc­niej wę­zły spa­ja­ła,
I z ro­bo­tąm się kwa­pi­ła.
Te­raz bądź świad­kiem mo­jej roz­pa­czy
I ra­zem na­ucz Fi­lo­na:
Jako w ko­cha­niu nic nie wy­ba­czy
Praw­dzi­wa mi­łość, wzgar­dzo­na.
Tłu­kę o drze­wo ko­szyk mój miły,
Rwę wie­niec, któ­rym spla­ta­ła.
Te z nich ka­wał­ki będą świad­czy­ły.
Żem z nim na wie­ki ze­rwa­ła…
Kie­dy w chro­ści­nie Fi­lon schro­nio­ny
Wy­biegł do Lau­ry spła­ka­ny,
Już był o drze­wo ko­szyk stłu­czo­ny,
Wie­niec ró­żo­wy star­ga­ny.

Fi­lon

O po­pę­dli­wa! o ja nie­bacz­ny!
Lau­ro!… po­cze­kaj… dwa sło­wa…
Może wy­stę­pek mój nie tak znacz­ny,
Może zbyt kara su­ro­wa;
Jam tu przed do­brą sta­nął go­dzi­ną,
Dłu­go na cie­bie kla­ska­łem;
Gdyś nad­cho­dzi­ła, mię­dzy chro­ści­ną
Na­umyśl­nie się scho­wa­łem,
Chcąc ta­jem­ni­ce two­je wy­ba­dać,
Co o mnie bę­dziesz mó­wi­ła?
A stąd szczę­śli­wość moję ukła­dać,
Ale cze­ka­łem zbyt siła.
Pierw­sze twe skar­gi o Do­rys były,
Sądź o mnie, Lau­ro, ina­czej:
Ko­góż by wdzię­ki tam­te wa­bi­ły,
Kto cię raz tyl­ko oba­czy?
Praw­da, że cza­sem z nią się ba­wi­ło,
Ma­jąc zna­jo­mość od dłu­ga;
Ale ko­cha­nia ni­g­dy nie było —
Nie już ten ko­cha, co mru­ga.
Oto masz ten kij, po nim zna­mio­na
Nie­bie­skie, gład­ko rze­za­ne,
W gó­rze zo­ba­czysz na­sze imio­na,
Obłęd­nym wę­złem zwią­za­ne.
Có­żem za­wi­nił, byś mię gu­bi­ła
Przez twój po­stę­pek tak sro­gi?
Czy­liż dla­te­go, żeś ty błą­dzi­ła,
Ma gi­nąć Fi­lon ubo­gi?
Je­śli się za co twych gnie­wów boję…
To mię twa roz­pacz stra­pi­ła:
Dłu­gom ku­po­wał cie­ka­wość moję;
Łza­miś ją swe­mi pła­ci­ła.
Ale w tym wszyst­kim złość nic nie mia­ła:
Wszyst­ko z po­wo­du do­bre­go;
Ja wiem, dla­cze­goś tyle pła­ka­ła.
Ty wiesz mój pod­stęp dla­cze­go?

Lau­ra

Daj­my już po­kój tro­skom i zrzę­dzie:
Ja cię nie­win­nym znaj­du­ję;
Te­raz mój Fi­lon droż­szy mi bę­dzie,
Bo mię już wię­cej kosz­tu­je.

Fi­lon

Te­raz mi Lau­ra za wszyst­ko sta­nie.
Wszyst­kim pa­ster­kom przod­ku­je;
I do gnie­wu ją wzru­sza ko­cha­nie,
I dla mi­ło­ści da­ru­je.

Lau­ra

Jed­na się Do­rys wy­łą­czyć mia­ła,
Jej pierw­sze miej­sce na­zna­czę,
Na to wspo­mnie­nie drżę za­wsze cała,
Cóż, kie­dy cię z nią oba­czę!

Fi­lon

Dla twe­go, Lau­ro, przy­po­do­ba­nia,
Przy­rze­kam ci to na gło­wę:
Chro­nić się będę z nią wi­dy­wa­nia,
W żad­ną nie wnij­dę roz­mo­wę.

Lau­ra

Czym­że na­gro­dzę za te ofia­ry?
Nie mam — prócz ser­ca nie­me­go;
Jed­ne ci za­wsze przy­no­szę dary,
Przyj­mij, jako co no­we­go.

Fi­lon

Któż­by dla cie­bie nie ze­rwał wę­zły
Przy­jaź­ni, co mię nę­ci­ły?
W twej pięk­nej twa­rzy wszyst­kie uwię­zły
Na­dzie­je moje i siły.

Lau­ra

Ja mam mieć z pła­czu po twa­rzy smu­gi;
Ale, jak mi się nada­rzy
Spleść i uło­żyć war­kocz mój dłu­gi,
Mó­wią, że mi to do twa­rzy.

Fi­lon

Gdy­by mi Akast da­wał swe bro­gi
Ze zło­tem swo­jej Izme­ny,
Rzekł­bym: Aka­ście! tyś jest ubo­gi,
Bo moja Lau­ra bez ceny.

Lau­ra

Ani ja pra­gnę szczę­ścia wiel­kie­go,
Któ­re (choć­bym też i mia­ła)
Za je­den uśmiech Fi­lo­na mego
Za­raz bym z chę­cią mie­nia­ła.

Fi­lon

O świa­tło moje, wpo­śród tej nocy!
Za­gro­do mego spo­ko­ja!
Ty jesz­cze nie wiesz o two­jej mocy,
A ja czu­ję ją… o moja!

Lau­ra

Po­łóż twą rękę, gdzie mi pierś spa­da,
Czy sły­szysz to ser­ca bi­cie?
Za ude­rze­niem każ­dym ci gada
Że cię tak ko­cha, jak ży­cie.

Fi­lon

Daj mi ust… z któ­rych i nie­po­ko­je,
I ra­zem sło­dycz wy­pły­wa…
Tą dro­gą po­ślę za­pa­ły moje
Aż, gdzie twa du­sza prze­by­wa.

Lau­ra

Czy w każ­dym roku taka z ko­cha­nia,
Jak w osiem­na­stym, mo­zo­ła?
Je­śli w tym nie masz po­fol­go­wa­nia,
Jak człek mi­ło­ści wy­do­ła?

Fi­lon

Ści­śnij two­je­go, Lau­ro! Fi­lo­na;
Ja cię przy­ci­snę wza­jem­nie:
Ser­ca zbli­żo­ne ło­nem do łona,
Roz­ma­wiać będą ta­jem­nie.

Lau­ra

Ty mię da­le­ko ści­skasz go­rę­cej:
A jam cię tyl­ko do­tknę­ła:
Nie prze­to, Fi­lon, ko­chasz mię wię­cej,
Mi­łość mi siły od­ję­ła.

Fi­lon

Lau­ro! coś do­tąd dla mnie świad­czy­ła,
Jesz­cze do­wo­dzi to mało,
Że mię tak ko­chasz, ja­keś mó­wi­ła:
Jesz­cze mi pro­sić zo­sta­ło.

Lau­ra

Te­gom się mia­ła z cie­bie spo­dzie­wać?
Jak­że to skar­ga nie­zboż­na!
Nie proś, nie każ mi: ty mię chcesz gnie­wać…
Ko­chać cię wię­cej nie moż­na.

Fi­lon

Kie­dyż mię za to nie bę­dziesz wi­nić?
I kie­dyż bę­dziesz wie­dzia­ła,
Co do dzi­siej­szej ła­ski przy­czy­nić;
Że taka mi­łość nie­ca­ła?

Lau­ra

Fi­lo­nie! wi­dzisz wscho­dzą­ce zo­rze,
Już to dru­gi raz kur pie­je.
Tro­chę przy­dłu­go ba­wię na dwo­rze…
Jak mat­ka wsta­ła!… tru­chle­ję.

Fi­lon

Żal mi cię pu­ścić, nie śmiem cię trzy­mać…
Kie­dyż przy­śpie­szy czas dro­gi,
Gdy z moją Lau­rą i słod­ko drzy­mać,
I ba­wić będę bez trwo­gi.

Lau­ra

Mie­sią­cu! już ja idę do domu!
Je­śli­by kie­dy z Do­ry­dą
Fi­lon tak tra­wił noc po kry­jo­mu,
Nie świeć, niech na nich dżdże idą!

Twoja ocena
Franciszek Karpiński

Wiersze popularnych poetów

Szmaciana 

Oni ci wmówią że Jesteś po prostu zła Płaszcz tchórzem podszyty masz By wiać Oni założą że Ciemnotą jesteś ty Więc w masie zatopią cię Jak nic Oni przyłożą ci…

Szałasy

Dziś mamy dom. Nad domem mocny dach i mury ze stali, z betonu a Sukot, proszę pana, to po tamtych dniach kiedy nie mieliśmy domu. Byliśmy na pustyni. Był skwar,…

Trwałość

To było w dużym mieście, mniejsza z tym jakiego kraju, jakiego języka. Dawno temu (błogosławiony niech będzie dar wysnuwania opowieści z drobiazgu Na ulicy, w aucie- zapisuję, żeby nie zgubić)….