Niepomny, że nadchodzą już zmierzchu godziny,
Marzy, błądząc rękami wśród mroków półtonu,
Jako ptak zawieszony pod niebem palfonu,
Michał Anioł, samotny stoi na szczycie drabiny.
Chmurny czasem i pyszny jako Serafiny
Groźną ręką strącone w głąb boskiego tronu,
Przy jękliwej modlitwie wieczornego dzwonu,
Oczy mrużąc, przystaje u wejścia Sykstyny.
I gdy piosenką zadzwoni idący z drużyną
Młody pan w aksamitach, Rafael z Urbino,
Albo skłoni się hardo przechodzący prymas,
Dumny starzec do ziemi karki by im zgiął,
Twarzą pożółkłą w bolesny układając grymas,
Gdy mu słońce w pierś rzuca złoty puginał.