Najpierw przyjechał dźwig,
w zimne popołudnie było blisko zera.
Założyli linę na szyję, ramię szarpnęło
Szara koszula nie zatrzepotała jak skrzydła.
To nie był motyl ani ptak, to nie była
ważka, która by walczyła:
wlekli go przez metr, potem rozebrali,
rozebrali go całkiem, do takiej nagości
jakiej nie osiągnie żaden człowiek.
Potem spod stóp mu zabrali krzesło, albo
ławkę, cokolwiek to było zabrali po prostu.
oderwali od niego tak jak się odrywa
owoc od gałęzi ale przez chwilę
gdy kołysał się w powietrzu, myśleliśmy,
że urwie się i wbrew prawu uniesie
do nieba, i zwyczajnie odleci.
Czekałbym na jego powrót, czekałbym.
Edward Pasewicz