Nad Morskiem Okiem! — jakże ci zazdroszczę,
że tam stoicie w zimnie, ostrym wichrze,
w powietrzu świeżych barw — gdy ja tu poszczę,
patrząc na kurhan w sinej mgle — za szybą.
I dnie przechodzą ciche — coraz cichsze,
chyba, że myśl, jak wichr, przeleci nad sadybą,
napełni pokój szum — i naraz zgłuchnie —
a potem cisza znów — i pióro skrzypi,
(gdyż niepoprawnie gęsiem piszę piórem)
papier zaczernia się — rękopis puchnie…
Ty masz tam jasność Zórz! i skały murem!!
Tu ledwo chmurki przemkną ubożuchnie
ponad bielański las ku Bronowicom…
Ty masz tam przestwór Słońc — i wiew ku licom
i patrzysz, jak tam śnieg się wgryza sznurem
w szczeliny, wręby skał w głazów ogromie —
— Ja tu nad moim schylony stolikiem
ja mam tu także słońca promień w domie
na stół rzucony, na sukno czerwone,
i błękit ciemny ten nad tym promykiem,
namalowany (metr cztery korony)…
A ty tam masz prawdziwy nad głową rzucony…
Patrz się! — nie będziesz widział tego potem!
Patrz się! opowiesz mi to — za powrotem…