Do Wojciecha Miera bawiącego na wsi źródło

Stanisław Trembecki

Za­zdro­ści na­szej god­ne twe chwi­le,
Wie­śnia­ku, któ­ry, lep­szym wy­bo­rem,
W od­le­głych wło­ściach ba­wisz się mile,
Z niwą, sa­da­mi, łąką i bo­rem.
Tam, wo­len tro­ski, w my­ślach swo­bod­ny,
Wdzięcz­niej­szą rze­czy oglą­dasz po­stać,
Tam ła­two to­czy dow­cip twój płod­ny
Rymy w pa­mię­ci ma­ją­ce zo­stać.

Cie­nio­we góry i łyse ska­ły,
A nie­cier­pli­wym pysz­ne po­to­kiem,
Je­śli chcesz, by ci roz­ryw­kę dały,
Masz je pod two­im co­dzien­nie okiem.
Pierw­szym ci skrzy­dłem pę­dzić po­czy­na
Ze­fir po­wie­trze na­tchnio­ne wo­nią,
Któ­rą wy­ci­ska z sie­bie drze­wi­na
I ziół­ka peł­ne bal­sa­mów ro­nią.

Kie­dy pa­ster­ka słoń­cem zbru­ka­na
Nie­uczo­ny­mi wy­wo­dzi tony,
Jak jest od chłop­ców prze­śla­do­wa­na,
Nie je­st­żeś wte­dy wię­cej wzru­szo­ny,
Niż kie­dy Fry­ne z na­ję­tym wło­sem,
Co na cal bie­lu z ru­mień­cem bie­rze,
Sztucz­nie a przy­kro ćwi­czo­nym gło­sem
Wiersz na pa­ry­skiej nuci ope­rze?

Da­le­kim bie­giem znu­żo­ne wody,
Krót­ki spo­czy­nek bio­rą­ce w sta­wie,
Róż­nych ko­lo­rów, róż­nej uro­dy
Cho­wa­ją ryb­ki ku twej za­ba­wie.
Ta się zgu­bi­ła, ta chwy­ta zno­wu,
Ile im węd­kę za­pu­ścisz razy.
Nad­po­trzeb­ne­go chci­we ob­ło­wu,
Śmiesz­ne ła­kom­ców dają ob­ra­zy.

Je­śli cię nęci pta­stwa ło­wie­nie,
Pod sta­ro­żyt­nym ukry­ty klo­nem,
Sko­ro wy­sta­wisz roz­ko­szy cie­nie,
La­ta­cze two­im sta­ją się plo­nem.
A gdy, mi­ło­śnik za­pa­mię­ta­ły,
Cie­trzew nie­bo­rak w te pad­nie si­dła.
Po­mnij, aby cię nie uplą­ta­ły
Po­dob­nie kie­dyś ja­kie pie­ści­dła.

Za­ją­czek ci się ła­two do­sta­nie,
Choć pa­trzy za­wsze i sły­szy z dala,
Z wia­trem o rą­czość gra­ją­ce ła­nie
Niech twój raź­niej­szy ołów oba­la.
Lecz niech ma po­kój niedź­wiedź mru­kli­wy
I dzik, któ­ry się upo­rnie bro­ni:
Jak on jest sro­gi, jak on jest mści­wy,
To­bie po­dob­ny do­znał Ado­ni.

Jak­że ty cza­sy tra­wisz for­tun­ne,
Cie­szy cię wi­dok co­raz to nowy,
Jed­ne nim­fecz­ki jesz­cze bez­run­ne,
Dru­gim się sy­pie wło­sek trzo­no­wy.
Onych pro­sto­ta, przy­jem­nie pło­cha,
Żal, bo­jaźń, ra­dość ozna­cza krzy­kiem.
Wie­rzysz, gdy któ­ra mówi, że ko­cha,
Bo du­sza nad jej miesz­ka ję­zy­kiem.

Z nimi wy­ści­giem prze­mie­rzasz bło­nie:
Któ­ra cię ubiec chcą­ce­go może,
Na jej zwy­cię­skim przy­pi­nasz ło­nie
Twą wła­sną ręką zry­wa­ne róże.
Na wsi jest tyl­ko roz­kosz praw­dzi­wa,
Tam lud nie­win­ny, szcze­ry, rze­tel­ny,
Tam ra­dość miesz­ka i czu­łość żywa,
Do wsi zro­dzo­ny każ­dy śmier­tel­ny!

Patrz, jak ten bo­gacz szczę­sny z po­zo­rów,
W mie­ście go wią­że błysz­czą­ca dola,
Lecz mimo zbyt­ków i zło­ta wo­rów,
I nud­nych sy­tów tę­sk­ni do pola,
Zwo­zi mu­ra­wy, za­sa­dza gaje
Wpo­śród kosz­tow­nej w mie­ście struk­tu­ry.
A choć się od niej od­da­lać zda­je,
Prze­mał­pia jed­nak dzie­ła na­tu­ry.

Mia­ły­by wię­cej role za­le­ty,
Ni­g­dy byś z tam­tych nie wy­szedł kra­jów,
Gdy­bym ci prze­słał wier­ne por­tre­ty
Tu­tej­szych przy­war i oby­cza­jów.
Ob­fi­te żni­wo! Lecz za­mysł taki
Mo­jej nie zdo­bi we­so­łej liry,
In­nym, gorz­ka­we lu­bią­cym sma­ki,
Zo­sta­wiam nud­ne kre­ślić sa­ty­ry.

Sza­cuj sta­tecz­nie wiej­skie przy­byt­ki,
Gdzie cię przy­chyl­ne trzy­ma­ją losy,
Gdzie trzy bo­gi­nie* na twe po­żyt­ki
Kar­mią owo­ce, kwia­ty i kło­sy.
Lecz kie­dy roku pod­lej­sza pora
Za od­da­lo­nym słoń­cem nad­bie­gnie,
Po­cznie cię dzi­wić dłu­gość wie­czo­ra,
Śnieg ob­na­żo­ne ga­łę­zie ze­gnie;

Kie­dy roz­le­głe na sto mil ławy
Same na so­bie rze­ki uście­lą,
Wten­czas ku mu­rom zbliż się War­sza­wy,
Niech i sto­licz­ni tobą się dzie­lą.
Albo la­poń­skie za­przę­gaj ren­ny,
Któ­re cię w szyb­kiej przy­śli­zną sani,
Albo z od­wa­gi chcąc być imien­ny,
W Mon­gol­fi­je­ra na­wiedź nas bani.

Przy­pis

Ko­rzy­staj z Fran­ków la­ta­nia daru,
Im te wy­na­leźć przy­sta­ło dzi­wy,
Ma­ją­cym z sie­bie naj­mniej cię­ża­ru.
Wiesz – li po­czą­tek ich oso­bli­wy?*

Pan, co przed wie­ki Olim­pem wła­dał,
Licz­ne po świe­cie two­rząc na­ro­dy,
Che­micz­nym one po­rząd­kiem skła­dał
Z ognia, po­wie­trza, zie­mi i wody.

Przy­szła więc ko­lej Fran­ków dzia­ła­nia,
Ci, gdy ży­wio­ły dwa pierw­sze wzię­li,
W lot, nie cze­ka­jąc resz­ty do­da­nia,
Z rąk się swo­je­go twór­cy wy­mknę­li.

Twoja ocena
Stanisław Trembecki

Wiersze popularnych poetów

Gad

Szła z mlekiem w piersi w zielony sad, Aż ją w olszynie zaskoczył gad. Skrętami dławił, ująwszy w pół, Od stóp do głowy pieścił i truł. Uczył ją wspólnym namdlewać snem, Pierś głaskać w dłonie porwanym łbem, I od rozkoszy, trwalszej nad zgon, Syczeć i…

Do Boga

Do Ciebie, Panie, wznosiem nasze prośby, Czy cieszysz dary, czyli trwożysz groźby, Zawsze jest szczęście pod twym świętym progiem, Boś ty jest Bogiem. Stwórco! stworzenie wsparcia twego czeka, Z niczegoś stworzył marnego człowieka, A dając duszę, choć zejście przyśpieje, Dałeś nadzieję. Bo cóż żyć bez…

Bryła lodu i kryształ

Bryła lodu spłodzona z kałuży bagnistej Gniewała się na kryształ, że był przeźroczysty. Modli się więc do słońca. Słońce zajaśniało, Szklni się bryła, ale jej coraz ubywało; I tak, chcąc los polepszyć niewczesnym kłopotem, Stajała, wsiąkła w bagno i stała się błotem.