wydarza się i czujemy się w obowiązku udawać,
że nie u nas. to — nie wiedzieć czemu nie nazywane
po imieniu, postępujące jak wada wzroku i nie do
przerwania jak nieustająca nowenna, w czasie której
wyjście z kościoła jest nie tylko profanacją, jest
towarzyskim samobójstwem.
coś jak odwieczny dylemat wykreślania z notesu
aktualnych numerów do nieaktualnych przyjaciół.
i bez tego mamy sporo w zanadrzu, ale nie tyle,
by czuć się zbyt pewnie.
chłopcy idą na własną wycieczkę, smutne dziewczęta
w pobliskim barze. wszyscy grają w gry. to właśnie
jest szerokie spektrum.
zadziwiające, że kolejny raz udało się powrócić cało
z czarnej dziury.