Dom mój wysyłam w pogoń za pamięcią.
Drzwi prowadzą i klucze zwisają im z pysków.
Potem schody i schody jak banda opryszków
z kołnierzami poręczy. Podniesione w górę.
Po nich szepty spełzają. Ach właśnie te szepty
te przekleństwa szalone. Podciszane chóry
moich najdalszych bliskich.
Piec wymarły choć w biegu rozgrzany już wielce
rozpłoniony na nowo intymnym rumieńcem
lub schamiały przez wieczność niezatartych zdań.
Między pełnymi ludźmi. Ciszą. Bajką z Królem
owiniętą w kwiat biały. Rażoną piorunem.
Wysuszoną przez słońce na tron i na kość.
Pokój pierwszy. Niezgodny. Na którą był stronę?
Obraz wisiał skurczony. Łóżko rozwiedzione.
Pokój drugi. Rozległy jak płaska polana.
Rozszerzony u czoła a zgięty w kolanach.
Przemykający ścieżką poprzez zwarty jar
w którym gubi kalectwo: niewspółmierność miar.
Pokój trzeci od słowa nazwany posłowiem
biegnie zawsze ostatni.
W pogoń za pamięcią.
Ewa Lipska