Pięty łaskocze ci pradawna woda,
góry ogromne siwieją u szczytu,
nad morzem obca zamierzchła uroda
daremnie czeka twojego zachwytu.
Nagi jak Adam zamknięty w oprawie
starczej przyrody, badasz kto nadchodzi;
cień się przesuwa po zrudziałej trawie
i może stopa ją czuła odmłodzi.
Ta co ostrożnie idzie górską dróżką,
żwir osypując po zboczu doliny,
nie jest bogunką tych gór, lecz staruszką
przebraną w ciało młodziutkiej dziewczyny —
i tylko uśmiech przywiędły ją zdradza,
a w nim się cierpka młodość nie odradza.
Fatalistycznie wpatrzony w ten uśmiech
na piasku zwijasz się pijany smutkiem,
jak pies bałamut, kiedy połknie trutkę,
wreszcie zastygniesz i zatęsknisz w półśnie —
ty, co w swym kraju byłeś niepotrzebny —
do brzozy białej, że aż prawie srebrnej.
Krym 1941
Adam Ważyk