To nieprawda, że zjadłem rozumy,
nim doszedłem do lat dziewiętnastu,
Zasłuchany w wiosenne poszumy,
rodzinnemu dziwiłem się miastu,
W nowe barwy, w nagle skojarzenia
uwikłany, nieprzytomny chłopak –
iłem rzucał na trotuar cienia,
tyłem prochu w tym mieście ukochał.
Dzień witając furkotem rolety,
gestem w oknie i słowem niedbałem –
nauczyły mnie mądre kobiety,
że nie zawsze sic gardzi banałem.
Nauczyli mnie starcy i dzieci
nie pomiatać prawdą tautologii,
że wiatr wieje i że księżyc świeci –
czegóż więcej mnie nauczyć mogli?
Wielu rzeczy się prostych uczyłem,
alem ciebie, jedyna, zapomniał,
miejska wiosno, latająca pyłem,
i pyl opadł, a rozum zogromniał.
Gdzie jest miasto, co stało nad Wisłą?
Nie mów, serce, żem skrycie je kochał,
pociskami się serce rozprysło
w kaleczonych, wrzeszczących obłokach.
Może jednak powrócić się zdarzy
z wieloletniej, śmiertelnej mitręgi,
aby w mieście zielonych cmentarzy
wyspowiadać się tym, co polegli…
Poczuć wiosnę i zdziwić się miastu,
i twojego przerazić się gestu,
muzo, muzo mych lat dziewiętnastu,
smutna żono moich lat trzydziestu.