W dzień, za miastem, na rzece, która się już nie pieni,
mewy, czy łodzie z żaglami, z krzykiem nadbiegną zewsząd.
Połykasz śmietankę obłoków, za miastem, nad rzeką, w zieleni
soczystej jak biodra rozkwitłych dziewcząt.
W noc, ledwie wzejdzie most, już latarnia
prosi o łaskę pieszczoty dla ulic.
Ciało, nagie, rozległe, oddala się i przygarnia;
ustami przylgnąć, rękami przytulić.
Suty i miękki pieszczot aksamit,
nagość wprawiona w trzepot i kołys.
Serce rozsadza ci pierś jak dynamit,
lecz jeszcze dotąd cię straszy ciał, które śniade są, połysk.
Jak drżą arterie w przegubach,
jak miękką drogę noc ustom mości…
Dwa reflektory, źrenice,
prześwietlą cię falą miłości.