Coś musiało się stać

Ewa Lipska

I
Dojrzały sady do zbierania jabłek.
Coś musiało się stać.
Spadkobiercy gatunku wzrok ćwiczą uważnie.

Dzień z nocą ożeniony
stał się nagle moim krewnym.
I cała rodzina zarosłych trawników.
Nie wyplewione gesty.
Ktoś nakłania do ukłonów klony rozłożyste
– aż śmiechy.
Śmiechy na wagę złota.
Na wagę złota
bo zupełnie puste.

Drzewa czekają pozapinane wysoko pod szyję.
Powiało trzaskaniem drzwi. Spaloną zupą powiało.
Na pustym talerzu pusty śmiech.
Kto z nich
kogo przeżyje.
Przechodzę z jednego dnia na drugi dzień.
Przechodzę z czasu na czas
zawsze na czas.
Uważnie. By przypadkiem nie pomylić się.
I choćby chciało się upadać
i czekać – leżąc – by czas dalej szedł:
nic z tego. Dalej
z dnia na drugi dzień.
Z ziemi przekonań. Z geometrii czasu.
Z wiedzy czytelnej. Z nadmiaru
wymiaru.

II
Z mojego domu wszystkie drzwi odeszły.
W moim domu nie było Larów i Penatów
ani szafek z woskowymi maskami przodków.
Przez mój dom przeszedł anioł. Wszystkie grzechy przeszły.
Z mojego domu okna wychodziły na deszcze.
W moim domu próbowano wyhodować twarz.
Wszystkim było nienormalnie. Mieli myśli i dreszcze.
Od nadpsutych futryn okiennych aż po Ojcze Nasz.

W moim domu nie było nikogo. Byli wszyscy.
Siedzieli tak cicho że nie było ich widać.
Albo tak głośno huczeli. Tupali. Krzyczeli.
Przewracali garnki. Głowy zawracali
aż bolały i opadały w sen już przygotowany
– opowiadany przy stole. Wszyscy z góry wiedzieli
kto więcej pomyśli. Kogo zabije życie
– prywatne
– polityczne
– apokaliptyczna.

III
W moim domu spojrzenia do dziś nie wyjaśnione
zostały jeszcze. Wyschnięte
opadają ustawicznie
samotne i półprzytomne jak lampy uliczne.
Nikt w domu moim nie wierzy nikomu.
Nawet krzesło odsuwa się od swoich nóg.
Niekiedy wychodzę tak gwałtownie
że wszyscy stają na baczność.
Garnki talerze i dzieci
mają uciechę.
Oczy na baczność przypominają dwa duże guziki.
Dzieci grają w guziki. Czerwone zielone guziki.
I śmieją się. Śmieją się. Śmieją się
z niespodziewanej gry.
Aż nagle nie ma guzików. Aż nagle z guzików są łzy.
I dzieci płaczą i płaczą. I dom się obala nocą.
I nowe nowe wichry…

Wtedy odchodzę spokojnie na przeciwległy bok.

Twoja ocena
Ewa Lipska

Wiersze popularnych poetów

Wernisaż

Wernisaż odbył się w ogromnej sali. Tłum sie zachwycał, ściany były białe i trzepotały skrzydłami jak łabędzie. Ściany były białe. Rozdawano koniak. Przez szklo kieliszka patrzyłam na twarze. Jedne zwężone…

WRZESIEŃ NOWYCH PRĘDKOŚCI

Dni lekkie, jabłkowite, pod stopami miękko. Nie znalazł się „papierosek”. Chmura z bruzdy polnej poleciała w górę, brunatny smak mięsa i wręcz, zobacz, mętnie: nie zachwyt, nie smutek. Kaktus na…

Zwiewność

Brzęk muchy w pustym dzbanie, co stoi na półce, Smuga w oczach po znikłej za oknem jaskółce. Cień ręki — na murawie… A wszystko — niczyje, Ledwo się zazieleni —…